Kuźnia świętości

Autor tekstu
ks. Andrzej Przybylski
Czekam na taką chwilę, w której wreszcie dorosnę do świętości, w której odrzucę cały brud świata i rzucę się w ramiona Boga. Wydaje mi się niekiedy, że świętość kiedyś w końcu nadejdzie, że będzie jakąś wyjątkową chwilą kiedy mocno poczuję, że to jest to, że właśnie osiągnąłem to co jest istotą świętości. Czekam na świętość każdego następnego dnia mojego życia i im dłużej czekam, tym paradoksalnie czuję się bardziej oddalony od świętości.

Czekam na taką chwilę, w której wreszcie dorosnę do świętości, w której odrzucę cały brud świata i rzucę się w ramiona Boga. Wydaje mi się niekiedy, że świętość kiedyś w końcu nadejdzie, że będzie jakąś wyjątkową chwilą kiedy mocno poczuję, że to jest to, że właśnie osiągnąłem to co jest istotą świętości. Czekam na świętość każdego następnego dnia mojego życia i im dłużej czekam, tym paradoksalnie czuję się bardziej oddalony od świętości. 

Moje wyobrażenie świętości jest bardzo sterylne - albo jestem całkowicie czysty i zasługuję na świętość, albo daję się pobrudzić, a wtedy powinienem dać sobie spokój z pragnieniem świętości. Takie sterylne myślenie sprawia, że świętość ucieka coraz bardziej z granic swojej dostępności, wydaje się być marzeniem nie do spełnienia. Najczęściej jednak przyglądam się świętości jakby od tyłu. Cały ten wielki orszak kanonizowanych i błogosławionych świętych zawstydza mnie heroicznością cnót i ogromem moralnych zwycięstw, ale widzę je wszystkie zawsze z perspektywy ich dokończonego życia.

Święta siostra Faustyna z perspektywy jej spełnionego życia, przemedytowanego i teologicznie sprawdzonego Dzienniczka wydaje się dziś być taka jasna i oczywista. A przecież jej życie było pewnie koszmarem zmagania się z sobą, falowaniem między absolutną pewnością widzenia Boga, a strachem przed histerycznym złudzeniem wybujałej wyobraźni. Modlę się do Boga za wstawiennictwem błogosławionego Księdza Jerzego Popiełuszki. Znów, jakby od końca, widzę jego męczeńską śmierć, spoglądam na kiczowate czasem obrazki z jego wizerunkiem i uspokaja mnie jego pokorny uśmiech, ascetyczna twarz, jakby całkowicie wolna od porażek i wewnątrzkościelnych dylematów. I trudno mi sobie wtedy wyobrazić, że Popiełuszko mógł mieć wrogów, że pewnie miał zazdrosnych współbraci mocno wątpiących w jego szczerość intencji, że pewnie miał i takie dni, w które chciało mu się uciekać z Kościoła i krzyczeć z bólu wobec niezrozumienia przez przełożonych. Mam w swoim klęczniku kosmyk włosów z głowy Ojca Świętego Jana Pawła II. Kiedy się modlę i czasem proszę Boga, żeby pomógł mi rozplątać wiele codziennych wątpliwości, otwieram blat klęcznika, zerkam dyskretnie na siwe włosy Papieża i wiem, że on miał milion razy większe dylematy, że miał swoje nieprzespane noce i wołania do Boga, żeby mówił wyraźniej i konkretniej pokazywał kierunek dla Kościoła.

Najczęściej widzimy świętość od tyłu, kiedy jest już wykutą z żelaza piękną bramą do nieba. Tymczasem świętość na ziemi jest ciągle niegotowa, ciągle daleka i niedoskonała. Moje życie na ziemi jest póki co jedynie kuźnią świętości, nieustannym wypalaniem grzechu i hartowaniem się w ogniu Bożego Ducha. Wierzę, że idę ku świętości kiedy biorę się za bary z moimi namiętnościami, kiedy wstaję trochę wcześniej, żeby dzień zacząć od modlitwy, kiedy modlę się za tych których nie lubię i za tych którzy nie lubią mnie, kiedy z uśmiechem robię to na co nie mam ochoty i kiedy wkurzam się na siebie, że znowu coś niepotrzebnie komuś nagadałem. Wykuwam swoją świętość każdego dnia, w wielkich bitwach z moją pychą i egoizmem, z moim prywatnym widzeniem świata i z całą masą upadków i błędów, które wcale nie muszą oznaczać utraty świętości, ale większe jeszcze zbliżenie do Boga. Każdy mój dzień jest kuźnią świętości, codziennym zmaganiem się ze skazą grzechu, który jak lew ryczący wyje czasem we mnie, żeby zagłuszyć miłość Boga rozlaną w moim sercu. Największą jednak radością mojego powołania do świętości jest przekonanie, że te zadatki świętości są już we mnie i w każdym z nas, że świętość nie jest zarezerwowana dla wybranych, ale jest możliwa dla każdego, kto gotów jest w kuźni Boga wytapiać blask i czystość swojego wnętrza. Ja też jestem nie tylko powołany, ale uzdatniony do świętości. Każdy człowiek ma w sobie tę niesłychaną perspektywę bycia świętym. Ktoś postawił kiedyś pytanie, dlaczego Jana Paweł II beatyfikował i kanonizował tak wielką ilość ludzi, czy w ten sposób jeszcze bardziej nie zasłonił Boga tym całym orszakiem świętych?

"Kiedy dziś wątpimy czy świętość jest możliwa, Ojciec Święty dał wyraźną odpowiedź. Da się być świętym, możliwe jest żyć Ewangelią. Jak w to nie wierzysz lub w to wątpisz to przyjrzyj się tej wielkiej armii świętych - zwykłych i prostych ludzi, żyjących wcale w nie lepszych czasach. Jeśli im się udało osiągnąć świętość, to dlaczego nie mogłoby się to udać tobie?" - padła odpowiedź.