Młodzi nie potrzebują księdza

Autor tekstu
Ks. Rafał J. Sorkowicz SChr
Nie w mojej naturze - lamentować i snuć czarne scenariusze na przyszłość. I owszem, od czasu do czasu biadolę sobie po cichu, ale biadolenie szybko mija, szczególnie wtedy, gdy moje spojrzenie przenika się z Jego spojrzeniem. Na Adoracji Najświętszego Sakramentu wzburzone jezioro emocji i lęków szybko zostaje uciszone, Jezus jest Mistrzem pacyfikowania wszelkich burz i nawałnic duchowych. A kiedy już robi się cicho, powietrze staje się przejrzyste, przychodzi moment na trzeźwą ocenę sytuacji.

Nie w mojej naturze - lamentować i snuć czarne scenariusze na przyszłość. I owszem, od czasu do czasu biadolę sobie po cichu, ale biadolenie szybko mija, szczególnie wtedy, gdy moje spojrzenie przenika się z Jego spojrzeniem. Na Adoracji Najświętszego Sakramentu wzburzone jezioro emocji i lęków szybko zostaje uciszone, Jezus jest Mistrzem pacyfikowania wszelkich burz i nawałnic duchowych. A kiedy już robi się cicho, powietrze staje się przejrzyste, przychodzi moment na trzeźwą ocenę sytuacji.

Myślę, że na dzień dzisiejszy warto rozpocząć spokojną i merytoryczną dyskusję na temat przyszłości Kościoła i... szczególnie (co mi mocno na sercu leży) obecności w Kościele naszej ukochanej młodzieży...

No więc mamy problem. I to duży. Kościoły w miarę pełne, w niedzielę jest do kogo mówić i z kim się modlić, ale... No właśnie, jest małe "ale". Zza ołtarza widać to jak na dłoni. Chodzi o średnią wieku obecnych w Kościele wiernych. Uważny obserwator zorientuje się szybko, że młodzieży na Mszach Świętych jak na lekarstwo. Spektakularne akcje "Lednicy" czy innych dużych zgromadzeń ludzi młodych nie są w stanie wypełnić pustki, panującej w wielu parafiach. Pustki, bo w wielu wspólnotach duszpasterstwo młodych leży trupem. Czy w polskim Kościele powtórzy się historia niemieckich katolików? Lata sześćdziesiąte, niemieckie kościoły pełne wiernych. Tylko nikt nie zauważył (albo bał się to zauważyć), że w ławkach brakuje młodzieży. I że to pokolenie, odsuwające się od Kościoła, spłodzi i wychowa następne pokolenie, które drogi do Kościoła raczej nie odnajdzie. Wynik niemieckich doświadczeń można ocenić samemu. Przejechać Niemcy wzdłuż i wszerz, zobaczyć, kto w nabożeństwach uczestniczy. Po drodze miniemy też setki zamkniętych i sprzedanych kościołów. Mówiąc krótko: krajobraz po bitwie, która rozegrała się w duszach Niemców, bitwie przegranej, choć wojna trwa nadal.

Od czasu do czasu w mediach katolickich (i nie tylko) problem jest zasygnalizowany. Ale co po sygnałach, jak wciąż brakuje i pomysłów i chęci - u wielu z nas (kapłanów) na zarzucenie sieci i łowienie młodych. Myślę, że ważne tu jest również mocno zwrócenie uwagi na styl i formę duszpasterstwa dzieci. Bo przygoda z Chrystusem i Kościołem rozpoczyna się w dzieciństwie. Możemy wciąż (i robimy to namiętnie) zwalać winę na rodziców i domy rodzinne. Jęczeć, że w domach źle się wychowuje, że niektórzy rodzice zaniedbują mocno formację duchową i religijną swoich dzieci. Możemy zapoznawać się z kolejnymi statystykami rozwodów i separacji, płakać, oburzać się, żalić, ale cóż to da? Świat jest taki jaki jest, zawsze bywało lepiej lub gorzej, każdy czas i każda cywilizacja ma swoje demony, które mieszają w głowach, wykrzywiają człowieczeństwo, zabijają w ludziach ich obraz i podobieństwo Boże. Pytanie tylko: co robimy, by jak najwięcej (młodych szczególnie) przekonać do Ewangelii, zarazić Dobra Nowiną, zafascynować Chrystusem?...

Myślę, że najpierw my - kapłani, powinniśmy się ostro wziąć do roboty. To pasterz szuka zaginionych owiec, nie odwrotnie. Zastanawiam się często, co mogę dać ludziom młodym? Dam siebie, swój czas, swoją radość, wiedzę... Ale to za mało. To na dłuższą metę nie podziała. Kapłan może ofiarować młodym Chrystusa. Nie tylko na Mszy Świętej. Nie może nasze duszpasterstwo ograniczać się do sakramentów. Przyjdą, nie przyjdą, zaliczą, nie zaliczą - ich sprawa. Młodzi nie przyjdą, jak wpierw nie spotkają kogoś autentycznego, wyrazistego, wierzącego Chrystusowi pasterza. Wiem, brzmi dziwnie, ale mam czasami wrażenie, że wielu z nas księży, ma problemy z wiarą. Nie chcę osądzać i krytykować dla krytyki, snuję natomiast pewną refleksję, biorąc pod uwagę również (i przede wszystkim) swoje doświadczenia, swoje wzloty i upadki, także te na polu duszpasterskim. Nam się po prostu czasami nie chce. Taki mały przykład z życia: ksiądz, który bierze trzydzieści godzin katechezy w szkole... Przecież taki kapłan nie jest (i nigdy nie będzie) w stanie rozkręcić duszpasterstwa młodych. Zarobiony szkolną katechezą ksiądz, bo trzeba zarobić, nigdy nie wyruszy w teren, by odszukać zaginionej owcy, uwięzionej w cierniach cywilizacyjnych chorób, moralnie wykolejonej.

1) Życie duchowe księdza... Jego wiara... Tylko zasygnalizuję: bez modlitwy ksiądz staje się urzędnikiem, pacyfistą, karierowiczem, duchowym bankrutem. Odprawienie Mszy, brewiarz w kratkę odmówiony, różaniec z ludźmi w październiku - to za mało. Jak ksiądz może dać ludziom młodym Kogoś, kogo zupełnie nie zna i z którym ma mocno nadwyrężone relacje. W jak sposób kapłan zaniedbujący pielęgnowanie życia nadprzyrodzonego w sobie - może stanąć przed młodzieżą i wiarygodnie mówić jej o arkanach duchowości, skoro sam jej nie ma i jest wewnętrznie pusty, doszczętnie wykolejony. Życie nauczyło mnie jednego: zanim do nich pójdziesz, pomódl się za nich, omadlaj ich żarliwie, dobijaj się do tabernakulum, patrz Jezusowi w oczy i Jezusowi daj szansę spoglądania na ciebie... Młodzi nie potrzebują księdza, młodzi potrzebują Chrystusa. Damy im Chrystusa, oni oddadzą Chrystusowi wszystko. Młodzież szybko wyczuwa (wiem ze swojego doświadczenia, nie urodziłem się w sutannie) czy ksiądz jest autentyczny, rozmodlony, wierzący. Ksiądz powinien dużo za młodzież naszą ukochaną się modlić. Im więcej modlitwy, tym więcej światła, im więcej światła, tym więcej pomysłów i natchnień, potrzebnych w kontaktach z wymagającym wiele - młodym człowiekiem.

2) Być blisko młodych... Mieć w sobie miłość... Słuchać ich, rozmawiać, nie przekreślać. Nie mają łatwego życia. Diabeł wie, jak młodych podejść, w jakie newralgiczne punkty ich "esse" uderzyć, jak młodych złamać. Diabeł wie, a ksiądz? Zamknąć się w kościele, zamknąć się na plebanii, pobyć w szkole, w klasztorze, ale co więcej? Czy tak trudno jest okazać młodym zainteresowanie, troskę, wyrozumiałość? Okazuję się, że dla wielu facetów - egoistów w sutannach i habicie sprawia to ogromną trudność. A młodzież mamy kochaną, choć mocno poranioną i czekającą na dobre słowo, na okazanie zainteresowania. Młodych trzeba pokochać, bo jak już się kogoś kocha, to oddaje się mu wszystko, całego siebie.

3) Jak kapłan ma wiarę i miłość, to ma i nadzieję... Patrzy się w przyszłość i wie, że jutro zależy od "dziś". I nawet jeśli przychodzą niepowodzenia, a jest ich wiele, czas trudny, gdy widzisz odejścia wielu młodych - marnotrawnych, to pozostaje nadzieja: oni kiedyś wrócą. Nadzieję czerpie się z Nieba. Kapłańskie stopy dotykają ziemi i mają jej dotykać, ale dłonie muszą regularnie zahaczać o Niebo. Kapłani pesymiści zabijają ducha. Księża optymiści mogą być infantylni i ślepi na wszystko. Jezus nie był ani optymistą, ani pesymistą. Chrystus był realistą. Świętnie orientował się w tym wszystkim, co działo się wokół Niego. Ale nie bawił się w samca alfa czy bohatera z kreskówek. Szedł ze wszystkim do swojego Ojca. Był pełen Ducha, gotowy na ofiarę. Ziemia i Niebo oddychały w Nim spokojnym rytmem, rytmem nadziei. Jak nam księżom realizmu pełnego nadziei zabraknie, to kto doprowadzi młodych do Chrystusa...?

Wojna duchowa o zbawienie młodych trwa i choć jest najczęściej bezkrwawa, ginie w niej wielu. Często dlatego, że brakuje im doświadczonych i mądrych przywódców oraz strategów. Pisałem na początku o wizji pustych kościołów. Ale nie o kościoły puste i statystyki mi chodzi. Tylko o zbawienie młodych ludzi o ich przyszłość, naznaczoną dojrzałym człowieczeństwem i mądrą chrześcijańską duchowością. Jak się chcemy kiedyś razem w Niebie spotkać, to warto już "dziś" wziąć się do ewangelicznej roboty i ruszyć przed siebie, pokonując kolejne kilometry gorliwej i ofiarnej ewangelizacji. Iść do przodu, jak Chrystus, iść nawet na śmierć, byleby jak najwięcej młodych Chrystusem zarazić. Chrystusem - a nie sobą. Z nadzieją wciąż żywą, że "dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych". A skoro tak, to i młodych da się na łódź Piotrową wciągnąć...