Oczekujemy Jego przyjścia

Autor tekstu
PASTORES 42 (1) 2009
W Ewangelii Jezus wiele razy mówił o ponownym przyjściu na końcu czasów. Obietnica ta nabrała mocy w momencie, kiedy wstępował On do nieba i znikał z oczu apostołów. Gdy zakrył Go obłok, apostołowie nadal stali, patrząc w niebo. Wtedy usłyszeli zapewnienie, że Jezus przyjdzie ponownie (Dz 1,9-11). Od tej pory nadzieja ta ożywia kolejne pokolenia wierzących.

W Ewangelii Jezus wiele razy mówił o ponownym przyjściu na końcu czasów. Obietnica ta nabrała mocy w momencie, kiedy wstępował On do nieba i znikał z oczu apostołów. Gdy zakrył Go obłok, apostołowie nadal stali, patrząc w niebo. Wtedy usłyszeli zapewnienie, że Jezus przyjdzie ponownie (Dz 1,9-11). Od tej pory nadzieja ta ożywia kolejne pokolenia wierzących.

Maranatha!

Oczekiwanie na powrót Chrystusa pierwsi chrześcijanie wyrażali w krótkim modlitewnym wezwaniu: Maranatha! („Przyjdź, Panie!”). To aramejskie wyrażenie było powtarzane w liturgii, podobnie jak inne słowa przejęte z terenów Palestyny: amen, alleluja, hosanna. Także św. Paweł, gdy dyktował list do Koryntian, w zakończeniu dodał własnoręcznie: Maranatha (1 Kor 16,22). Wołanie to jeszcze mocnej rozbrzmiewa w Apokalipsie, która kończy się obietnicą Jezusa: „Zaiste, przyjdę niebawem”, a po niej następuje wołanie: „Amen. Przyjdź, Panie Jezu!” (Ap 22,20). To ostatnie zdanie kończy księgi biblijne, jakby wieńcząc całe objawienie.

Nieprzypadkowo też wezwanie Maranatha stanowi główny motyw w końcowym rozdziale Didache, czyli Nauki dwunastu Apostołów. W całym rozdziale mowa jest o dramatycznym zmaganiu dobra z mocami ciemności, jakie dokonuje się w świecie. Dramat ten zostaje jednak rozjaśniony wizją ostatecznego zwycięstwa. U kresu dziejów bowiem objawi się pełnia i moc Zmartwychwstałego.

Wołanie Maranatha wyraża pragnienie, aby spotkać Pana. Oznacza też przekonanie, że dzieje świata zmierzają ku paruzji i są ukierunkowane ku Chrystusowi, że Kościół jest wciąż w drodze do Pana i że z nadzieją oczekuje Jego przyjścia w chwale, które pochłonie zło i otworzy bramy wieczności.

Wołanie o przyjście Pana i wszelkie nastroje końca świata dochodziły mocniej do głosu w czasach przełomowych, niespokojnych, w momentach prześladowań, nieszczęść, ucisku, niepewności. Chwile te skłaniały do refleksji nad sensem ludzkich dziejów. Ale zewnętrzna sytuacja nie była jedynym powodem tych oczekiwań. Istniały głębsze racje.

Dwie paruzje

Objawienie się Chrystusa na końcu czasów jest prostą konsekwencją Jego pierwszego przyjścia na ziemię. Tak przedstawiał to św. Justyn Męczennik (zm. ok. 165). Wykazywał, że według zapowiedzi prorockich Mesjasz nie miał pojawić się od razu w pełni mocy – Jego przyjście na ziemię i ostateczna paruzja nie miały nastąpić jednocześnie. Nie można więc mówić tylko o jednej „paruzji” (termin ten znaczy tu „przyjście”), jak tłumaczył Justyn: „Otóż prorocy zapowiedzieli dwie paruzje Chrystusa: jedna już nastąpiła jako człowieka pogardzanego i cierpiącego, druga natomiast, jak zapowiedziano, dokona się, gdy zstąpi On z nieba w chwale wraz ze swoim wojskiem anielskim, gdy wskrzesi ciała wszystkich ludzi, którzy kiedykolwiek istnieli i godnych przyodzieje nieśmiertelnością” (1 Apologia 52,3).

„Dwa przyjścia” Chrystusa przedstawiano często na zasadzie kontrastu: w przeciwieństwie do pokornego i cichego narodzenia w Betlejem, na końcu czasów Pan przyjdzie w chwale. Już w pierwszym przyjściu Chrystus był widziany, ale Jego bóstwo pozostawało ukryte. W przyjściu ostatecznym Jego boska natura i chwała staną się jawne dla całego świata. Jak głosił św. Augustyn, wtedy ukaże się On z całą oczywistością, „objawi się wszystkim, nawet tym, którzy w Niego nie wierzą” (Homilie na Ewangelię św. Jana 4,2).

Ostateczne przyjście ukaże pełny obraz dzieła zbawienia. Będzie to także dopełnienie dziejów świata i Kościoła. Bez tego przyjścia ten obraz byłby niepełny, częściowy. Wtedy Chrystus objawi się jako Pan dziejów, ujawni się Jego ukryta obecność. Będzie to Jego powrót, a raczej nowe objawienie, zarazem ostateczne, kończące ten świat. Dlatego pierwsze przyjście Pana domaga się drugiego, ostatecznego.

Oczekiwanie paruzji miało jednak jeszcze inny motyw. W Didache wraz z wezwaniem Maranatha pojawia się zachęta, by być gotowym do drogi, mieć pochodnie zawsze zapalone i biodra przepasane. To znany biblijny motyw gotowości, jaką należy okazać wobec faktu, że „nadchodzi pora” i „czas jest bliski”.

Co oznaczają te wyrażenia? Nie dotyczą one jakiejś daty z kalendarza. Chodzi o bliskość wewnętrzną, duchową, o oczekiwanie Tego, który przyjdzie na końcu czasów i który wciąż przychodzi. „Czas jest bliski” dotyczy całego okresu Nowego Przymierza, od pierwszego do drugiego przyjścia Chrystusa.

Z chrześcijańskiego punktu widzenia zawsze istnieje perspektywa, że czas jest krótki, i w każdej chwili może się wydarzyć coś nadzwyczajnego, zawsze Pan przychodzi.

Także aramejskie wyrażenie Maranatha można tłumaczyć na dwa sposoby, zależnie od podziału słowa: „Przyjdź, nasz Panie” (Marana tha) lub „nasz Pan przybywa” (Maran atha). W transkrypcji greckiej słowo to pisano często razem. Można je wtedy rozumieć: Pan przychodzi w naszym oczekiwaniu na Niego, Pan przychodzi z przyszłości.

Pragnąć czy się lękać?

Św. Augustyn wyjaśniał, jaką postawę należy przyjąć wobec paruzji: „Moglibyśmy owego dnia nie tylko spokojnie oczekiwać, ale także i pra­gnąć. Jeśli bowiem kochamy Chrystusa, to powinniśmy pragnąć Jego przyjścia. Jest bowiem rzeczą przewrotną, a nie wiem czy prawdziwą, żeby obawiać się przyjścia tego, kogo się miłuje. Jak można modlić się: «Przyjdź królestwo Twoje», a bać się, żebyś nie został wysłuchany?” (Objaśnienie Psalmów 146,1).

Biskup Hippony był przekonany, że człowiek zawsze pragnął Zbawcy i Jego przyjścia. To pragnienie przenikało cały Stary Testament, istnieje również teraz i pozostaje zawsze żywe. Także „obecne czasy od momentu wniebowstąpienia – jak pisał Augustyn – mają świętych, którzy pragną Jego objawienia, kiedy Pan przyjdzie osądzić żywych i umarłych. I to pragnienie Kościoła od początku aż do końca świata nie ustało nigdy, chyba jedynie wtedy, gdy przebywał On tutaj wraz z uczniami swymi w ciele” (Objaśnienie Psalmów 118/20/,1).

Owo pragnienie wzrasta, gdy zaczynamy „smakować” życia z Bogiem i jesteśmy bliżej Niego. Jest oczekiwaniem chwili, gdy objawi się w pełni radość bycia z Nim, a także ukaże chwała niebiańskiego Jeruzalem, której Kościół widzialny jest tylko niedoskonałym początkiem.

Dlatego w pierwszych wiekach Kościoła intensywnie oczekiwano powtórnego przyjścia Chrystusa. Żywe pozostawały nadzieje związane

z końcem czasów. Istniał zwyczaj, że wierni modlili się skierowani ku wschodowi, skąd ma nadejść Chrystus Wschodzące Słońce. Z tych samych względów budowę świątyń ukierunkowywano na wschód. Temat ponownego przyjścia Pana był też obecny w liturgii, tak jak pozostaje do dzisiaj, zwłaszcza w ostatnich dniach roku kościelnego. Wtedy Kościół przy­­pomina prawdę o Chrystusie Królu i rozważa rzeczy ostateczne, za­pra­szając do wybiegania myślą w przyszłość, kiedy uwielbiony Syn Boży przyjdzie po raz drugi.

Ojcowie Kościoła mieli też świadomość, że nie jest łatwo z zapałem pragnąć paruzji. Moment przyjścia Oblubieńca będzie zarazem dniem kończącym ten świat. Kościół drży na myśl o chwili, gdy wszyscy staną przed tronem Najwyższego. Nie boi się o siebie, bo wtedy – w swych świętych – otrzyma wieniec chwały. Ale jak matka niepokoi się o wszystkie swoje dzieci, by niektóre z nich nie znalazły się po lewej stronie Sędziego i nie straciły szansy oglą­dania Bożego oblicza. Dlatego przypomina o ostatecznym przyjściu Chrystusa, wzywa do przygotowania na ten moment. Nie pomija też tekstów biblijnych, które mówią o grozie tego dnia.

Fragmenty biblijne o rzeczach ostatecznych Kościół czyta jednak z na­d­zieją. Bo nawet Apokalipsa, która nie stroni od katastroficznych obrazów i uświadamia, że drugie przyjście może być straszne dla tych wszystkich, którzy nie przyjęli Chrystusa, zapewnia, iż przyszłość, jakiej oczekuje człowiek wierzący, nie jest naznaczona trwogą. Ostatnia księga Biblii dowodzi raczej, że Bóg kieruje wszystkim, nawet najgorszymi sytuacjami. A koniec świata łączy z ostatecznym zwycięstwem Pana. Zapewnia, że Zasiadający na tronie powie wtedy: „Oto czynię wszystko nowe” (Ap 21,5). Jest to obraz nie tyle końca świata, ile raczej jego prawdziwego początku, kiedy nowe Jeruzalem, nowy Kościół, zstąpi z nieba od Boga. To obraz nie zagłady, ale spotkania z Ostatecznym, ze Zbawicielem. Dlatego zapowiedzi paruzji stanowią integralną część Dobrej Nowiny o zbawieniu.

Aż przyjdzie

Św. Hieronim pisał, że oczekiwanie paruzji Chrystusa wiązano z przeżywaniem Wielkanocy. Praktyka ta sięgała korzeniami czasów Starego Testamentu, gdy w środku obchodów Paschy oczekiwano nadejścia Mesja­sza: „Istnieje tradycja żydowska, że Mesjasz przyjdzie w połowie nocy, w tym samym czasie jak niegdyś w Egipcie, gdy celebrowano Paschę. Stąd, jak sądzę, przetrwała tradycja apostolska, że w dniu wigilii paschalnej nie wolno opuszczać zgromadzenia, które oczekuje przyjścia Chrystusa. A gdy ten moment mija i nabiera się pewności, wszyscy dalej celebrują uroczystość” (Komentarz do Ewangelii św. Mateusza 4,25,6).

Motyw przyjścia Pana był też obecny w każdej Eucharystii. Powoływano się na słowa św. Pawła: „Ilekroć bowiem spożywacie ten chleb i pijecie kielich, śmierć Pana głosicie, aż przyjdzie” (1 Kor 11,26). Wspomnienie paruzji oznacza, że Chrystus jest obecny w Eucharystii z całą tajemnicą zbawienia. W każdej liturgii eucharystycznej chrześcijanie czynią anamnezę i sławią Tego, który przybył, który jest tu i który przybędzie. Każda Eucharystia jest paruzją, gdyż jest przyjściem Pana i jednocześnie pragnieniem, aby On objawił swą ukrytą chwałę.

W sensie ścisłym „paruzja” dotyczy powrotu Pana na końcu czasów. Ale ten termin grecki znaczy także „obecność”. Dlatego paruzja Chrystusa nie jest wydarzeniem odległym. To Jego obecność w liturgii, a więc w słowie Bożym i Eucharystii, ale także w dziejach świata, w drugim człowieku, w miłości.

W liturgii zatem oczekiwanie paruzji ma dwa wymiary: jest przeżywaniem obecności Boga, a zarazem jej oczekiwaniem. Podobnie w życiu człowiek pracuje i się modli, doświadcza mocy Chrystusa, a zarazem oczekuje Go, „aż przyjdzie”.

Nasz koniec świata

Pismo Święte nie podaje, kiedy nastąpi ostateczne przyjście Pana. Zaznacza nawet, że „o dniu owym lub godzinie nikt nie wie” (Mk 13,32) i że stanie się to nagle. Pan przyjdzie, kiedy nikt nie będzie się spodziewał. Jego pojawienie się będzie nagłe, ale widoczne, niczym błyskawica na niebie.

Nie trzeba ustalać daty końca świata. Nawet jest to pożyteczne, że jej nie znamy. Tak głosił św. Jan Chryzostom: „Jaki to pożytek, powiedz mi, wiedzieć, kiedy będzie koniec świata. Przypuśćmy, że będzie za dwadzieścia lat, za trzydzieści, za sto: jakie to ma dla nas znaczenie? Czy dla każdego końcem świata nie jest koniec jego życia? Dlaczego więc troszczysz się i trapisz jedynie o to, jaki będzie koniec wszystkiego?... Jeśli dobrze żyjąc przygotowujesz się na koniec swego życia, przekonasz się, że nic w dniu ostatecznym nie będzie straszne. Niech nastąpi on w odleg­łym czasie! Niech będzie natychmiast – nic to dla nas!” (Homilie na

1 List do Tesaloniczan 9,1).

„Czy dla każdego końcem świata nie jest koniec jego życia?” – pytał Chryzostom. Rzeczywiście, istnieje wiele paraleli między tymi wydarzeniami. Jak niespodziewany będzie koniec czasów, tak zaskoczeniem bywa śmierć, która także przychodzi nagle i nieoczekiwanie. Nawet jeśli niektórzy wyczekują jej długie miesiące czy lata, zawsze nadchodzi, jak się wydaje, w środku życia. Śmierć i koniec świata są też nieuniknione. Cho­dzi tylko o to, by właściwie się do tego przygotować, z tym się zaprzyjaźnić, uznać za swoje.

Istnieje też inna, zasadnicza zbieżność: jak koniec świata, tak też śmierć to rozstrzygający moment dla człowieka. Przypominał o tym Klemens Aleksandryjski: „Gdyby ktoś nawet bardzo wiele dobrego uczynił w życiu, a pod koniec zabłądził w grzechy, niepamięć skryje wszystkie jego poprzednie trudy, skoro zawiódł w chwili rozstrzygającej. Natomiast człowiek żyjący poprzednio źle i bezmyślnie, jeśli będzie żałował, może później w krótkim czasie, który mu zostanie po nawróceniu, zmazać winy popełnione w długim czasie swego grzesznego życia. Ale do tego trzeba wielkiej staranności” (Który człowiek bogaty może być zbawiony? 40).

We wczesnej duchowości chrześcijańskiej bardzo silny był motyw pamięci o śmierci i o końcu wszystkiego. Nie chodziło jedynie o świadomość nietrwałości świata i jego przemijania, ale o czekanie na spotkanie z Chrystusem i pragnienie życia wiecznego. Medytacja celu ostatecznego stanowi bowiem wielką katechezę, pomaga skupiać się na chwili obecnej i tak ją przeżywać, jakby była zarazem pierwszą i ostatnią. Pomaga czuwać

i przygotować się do owego nieznanego dnia, w którym Pan „ukaże się nie w związku z grzechem, lecz dla zbawienia tych, którzy Go oczekują” (Hbr 9,28).

Dwie perspektywy

Kiedy w momencie wniebowstąpienia Jezusa apostołowie stali znieruchomiali na Górze Oliwnej, usłyszeli słowa: „Mężowie z Galilei, dlaczego stoicie i wpatrujecie się w niebo? Ten Jezus, wzięty od was do nieba, przyjdzie...” (Dz 1,11). Należało wrócić do Jerozolimy, do życia, do modlitwy, do pracy i działania, ale jednocześnie nie stracić z pola widzenia nadziei, że Pan wróci.

Paruzji i kresu dziejów nie można oczekiwać bezczynnie ani też popadając w zniechęcenie czy rozpacz. Chodzi bowiem nie o bezczynne wyczekiwanie, ale raczej o nieustanny wysiłek, by pomnażać wiarę i miłość, i w ten sposób przejść przez ten świat.

To prawda, że także w pierwszych wiekach pojawiały się w tym względzie skrajności. Z jednej strony byli tacy, którzy oczekując paruzji, przestawali pracować. Św. Paweł był zdziwiony, że Tesaloniczanie zaczęli żyć tak, „jakoby już nastawał dzień Pański” (2 Tes 2,2). Jeszcze dalej w II wieku posunęli się montaniści, którzy porzucali swe domy i gromadzili się na frygijskiej górze, oczekując, że zstąpi tam niebiańska Jerozolima. Z drugiej strony było błędem, gdy ktoś pochłonięty sprawami świata stracił perspektywę wieczności.

Główna jednak linia życia chrześcijańskiego, inspirowana oczekiwaniem na paruzję, widzi w obecnym życiu przygotowanie na spełnienie w wieku przyszłym. Głosi zarówno Chrystusa przychodzącego w chwale sądzić żywych i umarłych, jak i Chrystusa przychodzącego zakrólować w dziejach tej ziemi. Pełne chrześcijaństwo obejmuje obydwie perspektywy. Nie można tych perspektyw rozdzielać. One się ze sobą łączą i wspomagają.

Powtarzane w pierwszych wiekach wezwanie Maranatha wyrażało oczekiwanie na powtórne przyjście Chrystusa w chwale. Ojcowie Kościoła zachęcali do medytacji celu ostatecznego, końca świata i końca swego życia także z innego względu. Wierzyli, że taka pamięć jest konieczna, by zyskać właściwą perspektywę w tym życiu. Pamięć ta porządkuje ludzkie sprawy, ustawia je we właściwych proporcjach. Oczekiwanie na Paruzję nadaje bowiem sens również wszystkim ludzkim doczesnym dokonaniom.

Ks. Józef Naumowicz (ur. 1956), patrolog, kierownik Katedry Historii Literatury Wczesnochrześcijańskiej na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego, wykła­dowca w Wyższym Metropolitalnym Seminarium Duchownym i Papieskim Wydziale Teologicznym w Warszawie. Ostatnio opublikował m.in. książki: Dwie są drogi. Przewodnik wczesnochrześcijański, Cztery przyjścia Pana oraz Początki Bożego Narodzenia i Epifanii.

Artykuł udostępniony dzięki kwartalnikowi Pastores.