Dom Kościoła

Autor tekstu
ks. Andrzej Przybylski
Kocham Kościół i mocno w niego wierzę, mimo, że znam Kościół “od kuchni” z jego ludzkimi zmarszczkami i upadkami, z jego ludzką brzydotą i słabością. Kocham Go, bo wierzę, że jest on przestrzenią, w którą wcielił się Bóg. Łatwiej się wierzy w bóstwo Chrystusa niż w Jego żywą obecność w Kościele. Tylu ludzi mówi Chrystusowi “tak”, a Kościołowi - “nie”. Dla mnie nie istnieje taki podział, bo przecież to Kościół zrodził mnie do wiary, dał mi Chrystusa, to w Kościele narodziłem się dla Boga, umocniłem się w Duchu Świętym i w Kościele zostałem obdarowany łaską kapłaństwa.

Kocham Kościół i mocno w niego wierzę, mimo, że znam Kościół “od kuchni” z jego ludzkimi zmarszczkami i upadkami, z jego ludzką brzydotą i słabością. Kocham Go, bo wierzę, że jest on przestrzenią, w którą wcielił się Bóg. Łatwiej się wierzy w bóstwo Chrystusa niż w Jego żywą obecność w Kościele. Tylu ludzi mówi Chrystusowi “tak”, a Kościołowi - “nie”. Dla mnie nie istnieje taki podział, bo przecież to Kościół zrodził mnie do wiary, dał mi Chrystusa, to w Kościele narodziłem się dla Boga, umocniłem się w Duchu Świętym i w Kościele zostałem obdarowany łaską kapłaństwa. 

W dniu święceń włożyłem swoje ręce w ręce Kościoła i zgodziłem się być posłusznym Bogu obecnemu w Kościele. Wziąłem ślub z Chrystusem w Kościele, oddając MU poprzez przyrzeczenie celibatu swoje ciało, tak jak się je oddaje ukochanej kobiecie. Codziennie modlę się z Kościołem i za Kościół odmawiając psalmy i medytując Biblię. Wkurza mnie czasem ten Kościół, ze swoimi strukturami, swoim blichtrem, sztywnością, swoimi zdradami wobec Ewangelii, ale zawsze, gdy się na niego zdenerwuję uświadamiam sobie, że w Nim obecny jest Chrystus i skoro Chrystus wybrał sobie takie miejsce na przychodzenie do mnie, to ono musi być święte mocą prawdziwej obecności Chrystusa. Nie umiem już żyć Słowem Bożym bez Kościoła, bo bez niego to Słowo przestaje dla mnie być Boże, a staje się tylko moje. W Kościele uczę się nieustannie wyższości Jezusa nad moim osobistym dobrem, zwycięstwa jedności nad prywatą. Jak patrzę na Kościół przez pojedynczych ludzi to widzę słabość i pychę każdego z nas, kiedy patrzę na Niego w całości, to widzę jakąś tajemniczą, zdrową jedność, Ciało Chrystusa, choć poranione to zmartwychwstałe.

To nie ja wymyśliłem sobie Kościół, to Bóg go wymyślił. Ja go czasem zniekształcam i psuję, ale Bóg nieustannie go uzdrawia i prostuje. Ten Kościół czasem się tak kiepsko “sprzedaje”, ma coraz gorszą prasę, coraz mniej jest poprawny politycznie, ale nie wiedzieć dlaczego Chrystus zdecydował się na to, żeby mieć twarz Kościoła. Tak często przypominam sobie świętą siostrę Faustynę. Bardzo się cieszyła dniem swoich ślubów wieczystych. Traktowała ten dzień jako czas swoich ostatecznych zaślubin z Jezusem. I rzeczywiście tak było. Zjechała się rodzina, była piękna msza święta, Faustyna ubrana w biały welon z wianuszkiem kwiatków na głowie. Potwierdziła wtedy Bogu swoją miłość do końca życia. I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie wieczorna modlitwa. Szczęśliwa Faustyna przybiegła do kaplicy, żeby podziękować Bogu za cudowny dzień.

I nagle zobaczyła przerażający widok. Ujrzała Chrystusa z nieludzką twarzą, obrzydliwego, brudnego, zalanego krwią i potem, pokręconego i niepodobnego do najbrzydszego człowieka. Struchlała z przerażenia. Nagle usłyszała słowa Jezusa: “Faustyno, a czy takiego, też mnie kochasz?”. Bez wahania odpowiedziała Mu, że tak. Lubię tę scenę, bo ona jest moim natchnieniem, kiedy widzę czasem zeszpeconego Jezusa w moim kapłaństwie, pokrzywionego Boga w moim Kościele. Kiedy chcę wtedy uciekać z Kościoła lub się na niego obrazić, zawszę słyszę tamte słowa: “Ksiądz Andrzej, a czy takiego mnie kochasz!”. To trochę tak jak z Szawłem, który usłyszał pod Damaszkiem pytanie: “Pawle, dlaczego mnie prześladujesz?” “Dlaczego mnie krzywdzisz, ranisz, zniekształcasz?” Dzięki Ci, Panie, że masz twarz Kościoła i tylko Cię proszę, żebym nie zniekształcił Twojej twarzy.