Poranieni pasterze

Autor tekstu
ks. Andrzej Przybylski
Szturmuję niebo modląc się za chorych kapłanów. Bóg postawił przede mną nowe zadanie - ratować chorego kapłana, wyrywać go ze słabości, uzależnienia. To jakby nowy obszar mojej służby Bogu - posłużyć choremu współbratu. Nie umiem o niczym innym myśleć. Jeśli się modlę to wołam o pomoc Boga, aby zrobił cud uzdrowienia. Przy tej okazji myślę o coraz większej grupie księży borykających się z depresją, alkoholem, pornografią, o księżach pogubionych i zniewolonych przez grzeszne relacje.

Szturmuję niebo modląc się za chorych kapłanów. Bóg postawił przede mną nowe zadanie - ratować chorego kapłana, wyrywać go ze słabości, uzależnienia. To jakby nowy obszar mojej służby Bogu - posłużyć choremu współbratu. Nie umiem o niczym innym myśleć. Jeśli się modlę to wołam o pomoc Boga, aby zrobił cud uzdrowienia. Przy tej okazji myślę o coraz większej grupie księży borykających się z depresją, alkoholem, pornografią, o księżach pogubionych i zniewolonych przez grzeszne relacje.

Nie ma we mnie ani jednej nutki krytyki czy potępienia, jest natomiast mnóstwo miłości i solidarności. To są przecież moi bracia, których życie popękało z takich czy innych przyczyn. Nasz kapłański potencjał też jest przecież mocno ograniczony. Mamy określone granice psychicznej wytrzymałości, określone rezerwy sił, po wyczerpaniu których przychodzi czasem załamanie i upadek.

Ciężko jest być w takich chwilach kapłanem, ludzie przecież chcą mieć kapłanów mądrych, radosnych, zaradnych, nieskazitelnych. Kiedy kapłan upada w swojej słabości czuje się podwójnie upadłym - ze względu na słabość i ze względu na niedorastanie do wygórowanych oczekiwań ludzi. Do tego zwykle dochodzi samotność. Ludzie łatwo się gorszą i potępiają a rzadko kiedy widzą w chorym kapłanie brata, któremu trzeba pomóc. Czasem budzą się do tej pomocy kiedy jest już za późno. Często wspominam historię opowiedzianą przez jednego z biskupów. Przeniósł z parafii księdza, na którego ludzie pisali donosy, że pije na plebanii. Na szczęście po kilku dniach przyszła do kurii delegacja wiernych z tej parafii. “Niech ksiądz biskup nam nie zabiera naszego proboszcza - stwierdzili z pokorą - bo to, że zaczął pić to nasza wina. Umieliśmy go tylko krytykować i oceniać, a prawie nigdy nie pomyśleliśmy, że jest sam w święta, że może potrzebuje jakiegoś dobrego słowa, gestu życzliwości. Myśmy się nawet za niego nie modlili”.

Poranieni pasterze upadają jeszcze bardziej, gdy zupełnie na boku zostawiają ich współbracia w kapłaństwie. Bóg postawił mnie przed ważnym egzaminem z kapłańskiego braterstwa. Po pierwszym spotkaniu wiem, że kapłanowi może najlepiej pomóc kapłan. To najważniejsze nasze zadanie; szczerze ze sobą rozmawiać i ratować się nawzajem jak rodzeni bracia.

Jak spotkacie na swej drodze poranionego pasterza, to zamiast mu dokopać słowem czy gestem, pomóżcie mu wstać! Każdemu człowiekowi wstaje się ciężko z upadku, ale może kapłanowi jest szczególnie trudno, bo dużo od niego wymagano i runął pod ciężarem tych wszystkich oczekiwań.