Życie samotne z Bogiem czy życie we wspólnocie z ludźmi?

Autor tekstu
ks. Jacek Nawrot
Zastanawiam się, która część tytułu jest bardziej prawdziwa w odniesieniu do kapłana. Wzorem kapłana dla ludzi świeckich jest ten, kto jest cały dla nich, cały z nimi. Takiego kapłana szukają i gdy go znajdą zostają blisko niego i chcą budować z nim głębszą relację: bliskości, znajomości czy nawet przyjaźni. Wydaje się, że takie patrzenie na sprawę jest prawidłowe, bo przecież jeśli znajdzie się kapłana naprawdę wierzącego, czyli świętego to chce się przebywać blisko niego, żeby promieniowało na innych jego doświadczenie Boga.

Zastanawiam się, która część tytułu jest bardziej prawdziwa w odniesieniu do kapłana. Wzorem kapłana dla ludzi świeckich jest ten, kto jest cały dla nich, cały z nimi. Takiego kapłana szukają i gdy go znajdą zostają blisko niego i chcą budować z nim głębszą relację: bliskości, znajomości czy nawet przyjaźni. Wydaje się, że takie patrzenie na sprawę jest prawidłowe, bo przecież jeśli znajdzie się kapłana naprawdę wierzącego, czyli świętego to chce się przebywać blisko niego, żeby promieniowało na innych jego doświadczenie Boga.

Zwłaszcza, że podobne pragnienie towarzyszy często samym kapłanom: budować więzi z parafianami, mieć dobre relacje z wiernymi, szukać przyjaciół, na których można liczyć. To wszystko są motywacje dobre, dobre same w sobie i nie jest niczym złym mieć takie pragnienia.

Jednak czy duchowość kapłana nie wymaga trochę innej drogi, po ludzku bardziej stromej. Dla mnie kapłan to jednak przede wszystkim „samotnik z Bogiem”, a dopiero potem „towarzysz ludzi”. Trudno stawiać tezę, że kapłan powinien być pozbawiony głębokich relacji z ludźmi, ale z drugiej strony trudno oprzeć się wrażeniu, że kapłan jest wzywany do wyjątkowej relacji z Bogiem. „Wyjątkowej” w dosłownym tego słowa znaczeniu. Oczywiście można wykorzystać to wezwanie do „samotności z Bogiem” jako pretekst żeby ukryć się przed ludźmi kiedy się ich kapłan boi i kiedy czuje lęk przed budowaniem jakiejkolwiek głębszej relacji. Pomijam tu jednak takie chorobliwe przypadki, które nie wybierają samotności, ale uciekają w samotność. Chodzi mi raczej o tych, którzy rzeczywiście wybierają samotność.

Bóg kapłana traktuje wyjątkowo: zaprasza go do głębokiej bliskości. Jednocześnie, ten sam Bóg okazuje się być zazdrosnym o tych, których wybiera. Kapłan musi więc być bardzo ostrożny w budowaniu swoich relacji. Zauważam taką zależność, że kiedy zbliżę się za bardzo do swoich znajomych, albo pozwolę im zbliżyć się za bardzo w relacjach, to traci na tym moje bycie z Bogiem. Jest jakaś tajemnicza zależność, że kiedy ludzie znajdą się zbyt blisko, Bóg znowu staje zbyt daleko. Poznać to można po cierpieniu, które jest skutkiem osłabienia doświadczenia bliskości Boga. Wydaje mi się, że kapłan to jednak wielki samotnik z Bogiem, a dopiero potem wierny towarzysz z ludźmi.

Moja teza jest niebezpieczna. Może jest nieprawdziwa. Sam nieustannie badam swoje życie kapłańskie. Jednak droga kapłańska jaką już przebyłem, czyli prawie 20 lat, coraz bardziej uczy mnie, że Bóg jest o mnie zazdrosny. Jeśli ja szukając pokarmu dla swego spragnionego serca pójdę do ludzi, to On odejdzie. Będę nadal dobrym kapłanem, bo będę wiernie wypełniał moje obowiązki kapłańskie, ale jednak coś wielkiego stracę. Nie jest ławo podjąć taką drogę samotności, kiedy serce cierpi z głodu bliskości i wrażliwości, potrzeby akcepcji i miłości. Jestem jednak przekonany, że być kapłanem znaczy przede wszystkim być przyjacielem Boga, a dopiero potem towarzyszem człowieka. Wydaje mi się, że kapłan traci swoją tożsamość kiedy jest przede wszystkim przyjacielem człowieka, a dopiero potem towarzyszem Boga.