Camino – moja pasja

Autor tekstu
Ks. Jerzy Stolczyk
Od trzydziestu trzech lat jestem księdzem. Trzydzieści cztery razy pielgrzymowałem pieszo na Jasną Górę. Pielgrzymowanie od zawsze było moją pasją, jednak w pięćdziesiątym roku życia, kiedy po raz pierwszy pielgrzymowałem do Grobu św. Jakuba do Santiago de Compostela, odkryłem „pasję w pasji” – to, co jest nazywane popularnie Camino. Od tej pory noszę ją w sobie, zyskuję dzięki niej coś szczególnego. Dobrze, gdy ksiądz ma jakieś pasje. One bardzo ubogacają.

Od trzydziestu trzech lat jestem księdzem. Trzydzieści cztery razy pielgrzymowałem pieszo na Jasną Górę. Pielgrzymowanie od zawsze było moją pasją, jednak w pięćdziesiątym roku życia, kiedy po raz pierwszy pielgrzymowałem do Grobu św. Jakuba do Santiago de Compostela, odkryłem „pasję w pasji” – to, co jest nazywane popularnie Camino. Od tej pory noszę ją w sobie, zyskuję dzięki niej coś szczególnego. Dobrze, gdy ksiądz ma jakieś pasje. One bardzo ubogacają.

Cztery razy szedłem do Santiago de Compostela. Pielgrzymowałem czterema szlakami: drogą francuską, północną, primitivo i w tym roku portugalską.

Na Camino de Santiago najlepiej odpoczywam, chociaż nie ukrywam, że wysiłek jest duży. W tym roku były etapy, które liczyły blisko i ponad 50 km, szło się w upale bliskim 50 stopni… Ale przekonuję się, że moje nogi są jak stare wino – im starsze, tym lepsze! Na początku pielgrzymowania do Częstochowy, przed laty, jak większość z pątników miałem pęcherze, a teraz… wcale ich nie mam. W Hiszpanii czy Portugalii (tam gdzie można poznać, czym jest upał) ładuję się jak bateria słoneczna, bo w moim przypadku im goręcej – tym lepiej. Zupełnie mi to nie przeszkadza.

Wakacje spędzone na Camino dają mi bardzo dużo. Mam spokój, czas, ciszę, by się modlić, myśleć o Bogu, powołaniu. Mogę wtedy nacieszyć się prostymi rzeczami, spotkanymi ludźmi. Dla mnie to prawdziwe rekolekcje w drodze. Cisza – to właśnie bardzo mi odpowiada podczas pielgrzymek do Santiago.

Tam odkrywam, jak człowiek niewiele potrzebuje. Mój bagaż w tym roku to 7,5 kilograma (razem ze wszystkim, co potrzebne do sprawowania Mszy Świętej). W drodze zawsze można spotkać ludzi, którzy są świadkami wiary. A to naprawdę budujące. Poza tym jako ksiądz potrzebuję świadków. Od ks. Proboszcza w San Salvador de Grijo dowiedziałem się, że Rodzice André Filipe Tavares Gomesa, oddali swój dom na mieszkanie dla pielgrzymów do Santiago. Kilka lat temu spotkałem wśród caminowiczów wyjątkowych Koreańczyków – ojca i syna. Ojciec przez cały dzień szedł z różańcem w ręku. Ja poszedłem za jego przykładem. Na szlaku odmawiałem później cztery różańce dziennie. To było dla mnie ważne. Modliłem się na różańcu w konkretnych intencjach. W tajemnicy „Ofiarowania w Świątyni” – za seminarium i kleryków i o nowe i święte powołania. W tajemnicy „Znalezienie Pana Jezusa” – za zagubionych. W tajemnicy „Wesele w Kanie Galilejskiej” – za narzeczonych. Intencji jest wiele, wystarczy chcieć się modlić. Zresztą to bardzo kapłańskie – ksiądz to przecież ten, który modli się za innych.

Pielgrzymowanie do Santiago wzmacnia mnie. W drodze, na Camino, mogę nabrać ducha i sił, zapomnieć o codziennych sprawach pozostawionych na chwilę w Polsce, w parafii, w szkole. Wracam do domu i jestem bardziej otwarty, cierpliwy, wypoczęty – to potrzebne w pracy duszpasterskiej.

 

Mam dwa marzenia związane z Camino de Santiago. Za dwa i pół roku chciałbym wyruszyć z Gibraltaru (1500 km). A drugie? W Gdańsku-Oliwie przy kościele św. Jakuba jest znak do Santiago – 4050 km. Mieszkam w pobliskiej dzielnicy, na Przymorzu. Chciałbym kiedyś po prostu wyjść z domu i pójść… do Santiago.