Bóg albo nic

Autor tekstu
ks. Ignacy Soler
Podczas Oktawy wielkanocnej byłem w Dworku i prowadziłem rekolekcje zamknięte i w ciszy dla kapłanów. Było sporo nauk w kaplicy. Trzej wybrani księży pomagali mi i również oni prowadzili trzy pogadanki w salonie. Jeden z uczestników powiedział mi z zaufaniem, że te pogadanki w salonie i książka czytana przy posiłkach to dla niego najbardziej pożyteczna rzecz.

Podczas Oktawy wielkanocnej byłem w Dworku i prowadziłem rekolekcje zamknięte i w ciszy dla kapłanów. Było sporo nauk w kaplicy. Trzej wybrani księży pomagali mi i również oni prowadzili trzy pogadanki w salonie. Jeden z uczestników powiedział mi z zaufaniem, że te pogadanki w salonie i książka czytana przy posiłkach to dla niego najbardziej pożyteczna rzecz.

Przy posiłkach czytaliśmy książkę pod tytułem „Bóg albo nic – rozmowa o wierze”, to wywiad Nicolas Diat z Kardynałem Robertem Sarah. Książka została wydana po francusku w 2015 r., i Wydawnictwo Sióstr Loretanek publikował po polsku w tym roku, 2016. Przedmowa do wydania polskiego napisał Abp Henryk Hoser SAC. Uważam, że książka jest warto do przeczytania dla wszystkich, ale szczególnie dla księży. Teraz cytuję jeden z pytań:

NICOLA DIAT.: Jakie są dzisiaj, zdaniem Księdza Kardynała, najbardziej niepokojące oznaki dla przyszłości Kościoła?

KARDYNAŁ ROBERT SARAH.: Uważam, że obecnie istniejąca trudność jest trojaka i zarazem jedna: brak księży, niedostatki w formacji duchowych i błędna często koncepcja poczucia misji.

Istnieje pewna tendencja misyjna, która kładzie akcent na zaangażowaniu czy walce politycznej, na rozwoju społeczno-gospodarczym; to podejście odczytuje Ewangelię i głoszenie Jezusa w sposób rozwodniony. Spadek liczby księży, ułomność ich zaangażowania misyjnego i niepokojący niedostatek życia wewnętrznego, brak życia modlitewnego i przystępowania do sakramentów, mogą prowadzić do odcięcia wiernych chrześcijan od źródeł, w których powinni oni gasić pragnienie Niekiedy odnoszę wrażenie, że seminarzyści i księża nie przykładają się dostatecznie do karmienia swojego życia wewnętrznego przez budowanie go na Słowie Bożym, na przykładzie świętych, na życiu osobistej modlitwy i kontemplacji, zakorzenionym wyłącznie w Bogu.

Istnieje pewnego rodzaju zubożenie, wysuszenie, biorące się z samego wnętrza szafarzy Pańskich. Benedykt XVI i Franciszek bardzo często napiętnowali karierowiczostwo wśród duchowieństwa. Niedawno, zwracając się do różnych społeczności uniwersyteckich, papież Franciszek wypowiedział mocne słowa: „Wasz wysiłek intelektualny w nauczaniu i w badaniach, w studiowaniu i w szerszej formacji będzie tym bardziej owocny i skuteczny, gdy będzie ożywiany przez miłość do Chrystusa i do Kościoła, im silniejsza i bardziej harmonijna będzie więź między studiami a modlitwą. To nie jest sprawa starodawna, to jest istota! Jest to jedno z wyzwań naszych czasów: przekazywać wiedzę i dostarczać klucz do jej życiowego rozumienia, a nie zbiór pojęć ze sobą niepowiązanych” (Przemówienie, Uniwersytet Gregoriański, 10 IV 2014r.).

Odpowiednia formacja seminarzystów, skoncentrowana na dojrzewaniu wiary i prowadząca do osobistego przylgnięcia do Chrystusa, pozostaje sprawą podstawową. Dzisiejszy świat, a także nasze egocentryczne i zmienne społeczeństwa zapraszają nas swoim niepokojem. Jesteśmy przytłoczeni nadmiarem posiadania; jeśli pragniemy utworzyć dla seminarzystów środowisko sprzyjające spotkaniu z Chrystusem, niezbędna jest cisza i budowanie wewnętrznego człowieka. Sprawa jest tym poważniejsza, że niemal niewidoczna. Wolno pochylać się nad seminarzystami, którzy w niektórych krajach, zwłaszcza na Zachodzie, nie są już dostatecznie wyposażeni. O ile jednak jest to niekwestionowany problem, o tyle czuły punkt kryje się gdzie indziej.

Prawdziwe seminarium bowiem musi być szkołą, która prowadzi do „potoku Kerit” (1 Krl 17, 1-6), do źródła Słowa Bożego, miejsca, gdzie człowiek nauczy się budować prawdziwe życie wewnętrzne. Człowiek ukształtowany przez tę szkołę, żeby zostać księdzem, przygotowuje się do tego, by się dobrze modlić, żeby lepiej mówić o Bogu, gdyż słowa mówiące o Bogu można znaleźć tylko wtedy, gdy wpierw Go spotkaliśmy i nawiązaliśmy z Nim osobiste więzi... Modlitwa zawsze jest pierwsza. Bez żywotności modlitwy silnik księdza i w konsekwencji silnik Kościoła pracuje na zwolnionych obrotach.

Z modlitwą musimy połączyć stałą pracę nad sobą. Kościół istnieje tylko po to, żeby adorować i modlić się. Ci, którzy są krwią i sercem Kościoła, muszą się modlić, inaczej wysuszą całe ciało instytucji upragnionej przez Chrystusa. Dlatego seminarzyści, księża i biskupi mogą jedynie podtrzymywać osobistą wieź z Bogiem. Jeśli od początku i przez wszystkie lata formacji seminaryjnej bliskość z Jezusem nie zostanie solidnie zbudowana, seminarzystom grozi, że staną się zwykłymi funkcjonariuszami, a w dniu swoich święceń nie doznają dogłębnego wstrząsu, nie pojmą powagi i skutków słów, jakie kieruje do nich Jezus: Non iam dicam vos servos, sed amicos („Już was nie nazywam sługami (...) ale nazwałem was przyjaciółmi”; J 15, 15). Wezwanie jest proste: chodzi o utożsamienie się z Chrystusem i upodobnienie się do Niego. Nasza kapłańska wola i wola Boga muszą więc coraz doskonalej przystawać do siebie. A wtedy powiemy jak Chrystus: „Wszakże nie moja wola, lecz Twoja niech się stanie” (Łk 22, 42; Mk 14, 36).

Formacja intelektualna, teologiczna, filozoficzna egzegetyczna i dyplomy – to wszystko oczywiście jest ważne, ale skarb nie kryje się w wiedzy... Prawdziwym skarbem jest nasza przyjaźń z Bogiem. Bez kapłaństwa według Serca Bożego, obmytego z tego, co ludzkie, Kościół nie ma przyszłości. Nie minimalizuję roli ludu ochrzczonych, ludu Bożego. Ale z woli Boga te dusze są powierzone księżom. Jeśli księża będą posłuszni czystko ludzkim regułom, bez miłości z Nieba, Kościół utraci poczucie swojej misji. Najcięższe nawet kryzysy w Kościele zawsze mają źródło w kryzysie kapłaństwa.