"Dlaczego szukacie żyjącego wśród umarłych - nie ma go tu zmartwychwstał!"

Autor tekstu
ks. Zbigniew Wądrzyk
Pytanie zadane niewiastom przez Aniołów nosi w sobie ważne pouczenie. Wyczuwamy w nim też odrobinę pretensji. Przecież uczniowie powinni wiedzieć, że nie ma go wśród umarłych, wszak sam zapowiedział swoje zmartwychwstanie, ale jak widać słów tych chyba nikt nie brał poważnie… no może z wyjątkiem Maryi. Niewiasty idą namaścić ciało Jezusa. Mają dużo dobrej woli, ale mało wiary. Przecież potęga śmierci jest bezdyskusyjna.

Pytanie zadane niewiastom przez Aniołów nosi w sobie ważne pouczenie. Wyczuwamy w nim też odrobinę pretensji. Przecież uczniowie powinni wiedzieć, że nie ma go wśród umarłych, wszak sam zapowiedział swoje zmartwychwstanie, ale jak widać słów tych chyba nikt nie brał poważnie… no może z wyjątkiem Maryi. Niewiasty idą namaścić ciało Jezusa. Mają dużo dobrej woli, ale mało wiary. Przecież potęga śmierci jest bezdyskusyjna. 

Nawet słowa Jezusa wydają się przy niej tylko baśnią. Oto granica obu testamentów. Niewiasty przychodzą, by służyć umarłemu, odchodzą, służąc żyjącemu. Przychodzą „zakonserwować” i wspominać Jezusa, odchodzą by ewangelizować i głosić Jezusa. Przychodzą smutne, odchodzą radosne, przychodzą namaścić umarłego Jezusa, odchodzą namaszczone przez Ducha Żyjącego Boga, przychodzą sprawować kult starotestamentalny, odchodzą z Nowym Testamentem w sercu.

Pytanie, jakie aniołowie stawiają nam w tym tekście brzmi: Jakiemu Jezusowi służysz? Umarłemu? Może wspominam z nostalgią Jezusa, który uzdrawiał, przebaczał, wskrzeszał, głosił dobrą nowinę ubogim, ślepym przywracał wzrok. Może myślę sobie, jak bym się zachował, gdybym był Apostołem i znał Jezusa. Może sprawuję kult bardzo pobożnie… tylko bez wiary – jak owe niewiasty. Tymczasem Jezus żyje! Nasza liturgia i nasz kult celebruje obecność zmartwychwstałego Jezusa, który jest Panem całej rzeczywistości. Jezus dziś uzdrawia, podnosi, przebacza, uwalnia. Dziś dotyka twego serca, dziś w mocy Ducha Świętego wyrzuca złe duchy, dziś i teraz głosi Ewangelię, która ma moc odmienić twoje serce i serce każdego człowieka. Potrzeba więc porzucić kult „konserwacji” na rzecz kultu „ewangelizacji”. Statyczny kult konserwacji, w którym czekam, kto do mnie przyjdzie i jak w muzeum zechce powspominać Jezusa, na rzecz ewangelizacji, w której „idę i głoszę” nowinę o Jezusie żyjącym, który jest jedyną nadzieją człowieka i świata. A nie tylko głoszę, ale i uobecniam Jego moc zbawczą – moc przebaczenia, uzdrowienia, wyzwolenia, uświęcenia, doprowadzenia człowieka do miary wielkości według Pełni Chrystusa. Słowo kapłana bowiem jest jak słowo Boże, które ma moc uczynić to, co zwiastuje. Gdy głosimy żyjącego Pana, On sam czyni to, o co Go prosimy - potwierdza naukę znakami.

Przypatrzmy się Maryi. Gdy Jezus miał 12 lat przeżyła swój wielki dramat w Jerozolimie. Po święcie Paschy zgubiła Syna. Dopiero na trzeci dzień odnalazła go w świątyni. Wtedy Jezus powiedział jej: „Czemuście mnie szukali, czy nie wiedzieliście, że powinienem być w tym, co należy do Mego Ojca? Oni jednak nie zrozumieli tego co im powiedział (…) a Matka Jego chowała wiernie wszystkie te wspomnienia w swym sercu”. Choć nie rozumiała na początku tego słowa, zachowała je w swym sercu. Maryja poważnie traktuje słowa Syna i dlatego przy grobie Jezusa Jej już nie widzimy. Znowu jest święto Paschy, znowu straciła Syna, ale Ona już wie…, nie będzie go szukać wśród umarłych, Jej Syn „jest w tym, co należy do Jego Ojca”. Wygląda z całego serca trzeciego dnia… tam go odnajdzie – w świątyni Jego zmartwychwstałego Ciała. Ona jest pierwszą, która przeszła do Nowego Testamentu, przez wiarę w słowo Syna – nie idzie już namaścić Syna zgodnie ze starym Prawem, ale oczekuje Go w Duchu i Prawdzie – żyjącego na wieki, który sam stał się nowym Prawem i nową Świątynią.

Podzielę się też swoim osobistym doświadczeniem. Z seminarium wyniosłem wiele różnych mądrości. Do pracy kapłańskiej przystąpiłem z radością, czekając na tych, którym mądrości te mogłyby przywrócić wiarę, nadzieję i miłość. Niestety powoli przekonywałem się, że jest jakiś mur, którego w drugim człowieku nie przebiję najcelniejszym nawet argumentem, że jest w człowieku taka pustka, której nie zapełni żadna najmądrzejsza dewiza czy rada, że jest takie „nie”, które nie podda się ani perswazji, ani resocjalizacji. Powoli docierało do mnie, że jestem ostatecznie bez argumentu wobec prostego pytania moich penitentów: „dlaczego jestem niekochany?” Bezbronny i głupi stawałem wobec żalu młodej dziewczyny: „Mój ojciec mnie porzucił, rozwodzi się i w ogóle nie myśli o tym co ja czuję. Nie chce mi się już żyć”. Mój intelekt szukał argumentów, interpretacji woli Bożej, dokonywał cudów ekwilibrystyki aksjologicznej pokazując zło jako dobro , ale to wszystko pozostawało nijak do cierpienia, które widziałem. Wtedy zacząłem przypuszczać, że w kapłaństwie chodzi o coś więcej. Rozważając Ewangelię widziałem Jezusa, który nie tłumaczył wdowie, której zmarł jedyny syn, że „wszystko będzie dobrze”, ale wzruszony dotknął się mar i wskrzesił młodzieńca oddając go jego matce. Zawsze poważnie traktowałem słowa Ewangelii mówiące o cudach. Myślałem: Jezu żyje i takie rzeczy powinny dziać się i teraz. Jezus powinien podejść i dotknąć tej płaczącej dziewczyny przywracając jej wolę życia i uzdalniając serce do przebaczenia ojcu. Zacząłem się modlić o to, by Pan pokazał mi taki Kościół, jaki założył, jakiego pragnie. By pokazał mi PRAWDĘ Ewangelii. By potwierdził moje poszukiwanie żyjącego i działającego Pana. Długo nie musiałem czekać. Do mojej parafii biskup skierował na praktykę kleryka Rafała, który zaprosił mnie na rekolekcje ewangelizacyjne. O tym co tam przeżyłem może innym razem napiszę, ale teraz tylko powiem o owocach. Gdy ogłosiłem Jezusa moim Panem, zobaczyłem, że to właśnie ja jestem znakiem obecności żywego Jezusa. To ja mam podejść i dotknąć. To ja mam nałożyć ręce i modlić się, a Bóg będzie działał. Zmieniło się moje patrzenie na posługę kapłańską. Kapłan to nie żongler słowa, to nie rycerz argumentów teologicznych z kopią aksjomatów i tarczą dogmatów, ale rzeczywisty Alter Christus. Dziś, kiedy przychodzi do spowiedzi dziewczyna ze zniszczoną relacją z ojcem, ubieram stułę, nakładam ręce na głowę i modlę się: błogosławię całe jej życie w imieniu jej ojca, w swoim imieniu i w imieniu Ojca niebieskiego. Błogosławię wszystkie aspekty jej życia. Błogosławię, prosząc Ducha Świętego, by sam przekonał ją w sercu o prawdzie miłości. Nie szukam mądrych słów. Proszę Jezusa, by działał. Czuję wielką miłość, jaką Bóg ją ukochał. Za chwilę widzę jej łzy, szczęście i ulgę. Dla mnie są one znakiem, że właśnie przed chwilą Jezus dotknął tego serca. Często wtedy sam płaczę rozbrojony Miłością, która żyje i działa – i modlę się oddając Bogu chwałę. Oto jest moc kapłaństwa, która została mi pokazana. I choć pozostaję grzesznikiem, coraz odważniej sięgam po nią, pozostawiając moją „mądrość” w spokoju. Po tej przemianie, którą Bóg dokonał w mojej posłudze kapłańskiej mogę powtórzyć za św. Pawłem: „Nie posłał mnie Chrystus, abym chrzcił, lecz abym głosił Ewangelię, i to nie w mądrości słowa, by nie zniweczyć Chrystusowego krzyża.” 1 Kor 1,17. Pan Jezus w swoim miłosierdziu przeprowadził mnie od mądrości słowa do mocy krzyża, od pouczania, że „tak nie wolno” do uwalniania by „tak” już się nie chciało, od wspominania czynów Jezusa do pełnienia Jego czynów w mocy Ducha Świętego; od załamywania rąk nad złem do wyrzucania zła mocą imienia Jezusa. Jednym słowem: ze śmierci do życia. Życzę tej drogi wszystkim moim braciom w kapłaństwie. Chrystus, który umarł - prawdziwie zmartwychwstał. Alleluja.

Na koniec jeszcze refleksja ogólna. „Dlaczego szukacie żyjącego pośród umarłych” – może właśnie ludzie szukając żywego Jezusa nie odnajdują Go dziś pośród umarłych form duszpasterstwa i nie mogąc doświadczyć zbawienia w swoich utrapieniach zaczynają szukać gdzie indziej – we Wschodzie, w New Age, sektach, jodze, itp.? Może ucząc zdrowej nauki zaniedbaliśmy prawdziwą wiarę, że Jezus dziś zbawia i wyglądamy trochę jakbyśmy pokazywali dzieciom na wystawie sklepowej wspaniałe torty lecz zamiast pozwolić posmakować dawali je polizać tylko przez szybę. Sądzę, że potrzeba poważnej refleksji o Kościele z odważnym pytaniem „Jak często ludzie znajdują Życie w naszym Kościele a jak często tylko policjanta moralności”? Czy nazywając niepraktykujących leniwymi grzesznikami nie upraszczam problemu zrzucając z siebie odpowiedzialność za głoszenie Ewangelii? Czy kapłan, który jak feudał gromiący fornali krzyczy na wiernych za ich przewinienia, otwiera im w ten sposób drzwi do Domu Ojca czy raczej do stajni? Czy klerycy w seminarium przygotowywani są do przekazywania Życia, ojcostwa duchowego, walki duchowej, czy tylko pilnowani, by nie zmącili czystej doktryny. Choć paradoksalnie właśnie owa doktryna będzie naszym sędzią, bo to ona mówi o pilnej potrzebie nowej ewangelizacji, o uobecnianiu misji zbawczej Jezusa Chrystusa. Dlaczego szukamy żyjącego wśród umarłych? Najprawdopodobniej dlatego, że nie wierzymy, że On żyje w nas i może działać z wielką mocą.