Kapłan dobry pasterz czy sługa dobrego pasterza?

Wraz z momentem przyjęcia święceń prezbiteratu, każdy z nas kapłanów winien stać się zarówno Dobrym Pasterzem, jak również sługą Jedynego Dobrego Pasterza. Jednakże bycie znakiem Dobrego Pasterza jest ogromnym wyzwaniem dla dzisiejszego kapłana, ponieważ żyjemy w czasach, w których to zmieniające się coraz bardziej społeczeństwo woła o autentyczność, prostotę, pragnie znaków, po prostu pragnie nie „zacienionego” niczym świadectwa życia. Jednym słowem pójście drogą kapłaństwa jest wymagające…

Wraz z momentem przyjęcia święceń prezbiteratu, każdy z nas kapłanów winien stać się zarówno Dobrym Pasterzem, jak również sługą Jedynego Dobrego Pasterza. Jednakże bycie znakiem Dobrego Pasterza jest ogromnym wyzwaniem dla dzisiejszego kapłana, ponieważ żyjemy w czasach, w których to zmieniające się coraz bardziej społeczeństwo woła o autentyczność, prostotę, pragnie znaków, po prostu pragnie nie „zacienionego” niczym świadectwa życia. Jednym słowem pójście drogą kapłaństwa jest wymagające…

Tylko czego ta droga ode mnie jako od kapłana wymaga? Pójścia za Jezusem aż na krzyż, na Golgotę. Droga ta wymaga ode mnie stania się ofiarą dla innych. To nie ja mam być w centrum, lecz zawsze Chrystus. Nie mam głosić siebie, ale Chrystusa i to zmartwychwstałego, który daje życie. Wraz z chwilą przyjęcia święceń prezbiteratu i włączenia mnie w grono prezbiterium gdańskiego uświadomiłem sobie, że nieustannie winienem rozbudzać w sobie świadomość przynależności do Jezusa Chrystusa, że stałem się jak to mocno i niejednokrotnie podkreśla kard. Mauro Piacenza „żywą pamiątką Boga”, który nie dał mi powołania kapłańskiego ze względu na zasługi, czy ograniczenia.

On powołał mnie do zażyłego uczestnictwa w Jego życiu, co ma swoje urzeczywistnienie w codziennym sprawowaniu Najświętszej Ofiary, podczas której pomimo mych słabości, mimo mej niegodności mogę wykonywać każdą czynność liturgiczną, czyniąc ją na Jego pamiątkę. Jednakże, aby tę prawdę mieć przez cały czas w swej świadomości, potrzeba zakorzenienia i rozsmakowywania dzień po dniu w Bożym Słowie, które jest „żywe i skuteczne, zdolne przemienić każde pragnienia i myśli serca”. Tylko w taki sposób przystępując do sprawowania Świętej Liturgii, za każdym razem mogę przeżywać ją w nieco inny sposób. Bóg każdego dnia pozwala mi odczuwać, że w sprawowanej Eucharystii wszystko ma swój początek, co więcej, w niej jest wszystko zawarte, bo to ona zespala w jedno niebo i ziemię. Przystępując do sprawowania świętych obrzędów staram się sobie uświadomić, że nie wystarczy „zwyczajnie” odprawić. Nie wystarczy, ponieważ potrzeba bym żył tym co sprawuję, bo tylko w taki sposób będę Kapłanem na wzór Jezusa Chrystusa, tylko w taki sposób będę autentycznym świadkiem.

Moją osobistą tragedią, ale również tragedią wspólnoty Kościoła byłoby gdybym sprawował Mszę Świętą mówiąc kolokwialnie „z konieczności”. Stąd też potrzeba bym nieustannie pracował nad swoja duchowością i ją rozwijał, ponieważ tylko w taki sposób będę w centralnej relacji z Panem, który będzie moją tożsamością. Niektórzy mogą zapytać ale jak Bóg może być czyjąś tożsamością? Może, wręcz musi, gdyż nie mając w sobie bożej tożsamości, nie trwając w centralnej relacji z Jezusem, będę służbistą, który wykonuje zawód a nie powołanie. Dlatego, by tak się nie stało potrzeba by rozwijało się moje życie modlitewne, które będzie wskazywało na to, że jestem kapłanem, który czuje się kochanym przez Boga. Jeśli mój wzRok Będzie „skrzyżowany” ze wzrokiem Boga, to wówczas będę autentycznym człowiekiem modlitwy, który wszystko zawierzył Bogu. Być autentycznym kapłanem modlącym się, to nie znaczy: „odmawiać modlitwy”. Odmawianie modlitw nie wystarczy, potrzeba modlić się z dziecięcą ufnością i prostotą. Bogu nie potrzeba wyszukanych słów, które będą „przesiąknięte” teologią. On potrzebuje mojej obecności, mego wiernego trwania przy Nim i wzroku utkwionego w Jego Najświętszym Obliczu po to, by On mógł przenikać mnie całego i poznawać, by dotykał tego, co jeszcze potrzebuje we mnie uzdrowienia, oraz by wlał w moje serce ogrom swej ojcowskiej miłości. Dlatego nie mogę się lękać tego, co przyniesie kolejny dzień, wystarczy zawierzyć Bogu i Jego miłości, a On doda sił i odwagi do tego, by stawać się kapłanem – sługą.

Potrzeba mojego zasłuchania w to, co Jezus nieustannie w każdej sekundzie mego życia do mnie mówi, a takiej postawy może nauczyć mnie Maria siostra Marty, która usiadła u stóp Pana i przysłuchiwała się Jego mowie. Przyjmując tę postawę, obiorę najlepszą cząstkę, której nie będę nigdy pozbawiony.