Modlitwa i walka duchowa cz. 2

Autor tekstu
kard. Christoph Schőnborn
Walka o modlitwęWalka o modlitwę – a jest to zasadnicza walka w życiu duchowym – jest przede wszystkim walką o dotarcie do tego horyzontu modlitwy Jezusa i poszerzenie naszego zatwardziałego serca do rozmiarów Jego Serca, do misji Jezusa jako Zbawiciela, do szerokości pragnienia Serca Jezusa. Jak nasze małe serce, ciasne i często tak twarde, tak skupione na sobie, może upodobnić się do Serca Jezusa? Jak może objąć biedy ludzkości, pilne potrzeby wiecznego zbawienia, nieskończone pragnienie Jezusa, aby nikt nie zginął, aby wszyscy stanowili jedno?

Walka o modlitwę

Walka o modlitwę – a jest to zasadnicza walka w życiu duchowym – jest przede wszystkim walką o dotarcie do tego horyzontu modlitwy Jezusa i poszerzenie naszego zatwardziałego serca do rozmiarów Jego Serca, do misji Jezusa jako Zbawiciela, do szerokości pragnienia Serca Jezusa. Jak nasze małe serce, ciasne i często tak twarde, tak skupione na sobie, może upodobnić się do Serca Jezusa? Jak może objąć biedy ludzkości, pilne potrzeby wiecznego zbawienia, nieskończone pragnienie Jezusa, aby nikt nie zginął, aby wszyscy stanowili jedno?

Czas na modlitwę

Jak chętnie posłuchałbym, co macie do powiedzenia na ten temat! Chciałbym poznać wasze doświadczenia modlitwy. Jak się modlicie. Jak przeżywacie swoją posługę kapłana Jezusowego w swojej modlitwie. Widok innych na modlitwie jest dla mnie nieustającym źródłem zachwytu, kiedy widzę, jak wchodzą w to sekretne miejsce serca, gdzie jesteśmy sami przed Bogiem, a przecież nie będąc sami, gdyż nigdy nie modlimy się w izolacji, bowiem modlitwa zawsze jest komunią. Pozwólcie więc, że powiem wam coś o walce o modlitwę, odwołując się do Katechizmu Kościoła Katolickiego, ale również do mojego własnego doświadczenia. Posłuchajmy najpierw Katechizmu:

Modlitwa jest walką. Przeciw komu? Przeciw nam samym i przeciw podstępom kusiciela, który robi wszystko, by odwrócić człowieka od modlitwy, od zjednoczenia z Bogiem. (1)

Tak, on naprawdę robi wszystko, żeby odwrócić nas od modlitwy, a więc od naszego szczęścia, od naszej misji.

Dlatego jestem przekonany, że walka o modlitwę jest najważniejszą walką w życiu chrześcijanina, a przede wszystkim księdza. A w pierwszej kolejności jest to walka o czas na modlitwę. „Zostawcie wszystko, ale nie zostawiajcie modlitwy”, mawiała św. Teresa z Avila. Walka o czas na modlitwę to często nasz chleb powszedni. Nie muszę wam tego opisywać, namawiam po prostu do szczerości względem samych siebie i między sobą. W ciągu naszych często szczelnie zapchanych dni mamy wrażenie, że już nie wystarcza czasu na modlitwę. Jeśli jednak bliżej przyjrzymy się swoim dniom, to bardzo często stwierdzamy, że znaleźliśmy (a raczej: straciliśmy) wiele tego czasu na rzeczy mniej konieczne, niepotrzebne czy wręcz szkodliwe.

Muszę wam powiedzieć o środkach przekazu. Telewizja, komputer, Internet to wspaniałe wynalazki, o ile są dobrze wykorzystywane. Komputer stał się niezbędny. Internet jest narzędziem pracy, które służy głoszeniu, ewangelizacji, będącej częścią życia Kościoła i życia naszego społeczeństwa. Ojca Świętego można zobaczyć na You Tube! I z pewnością wielu z was ma profil na Facebooku. Ja jestem z epoki kamiennej, jeszcze nie jestem na tym etapie! Jak jednak nie spojrzeć w prawdzie na nadużycia związane z tymi narzędziami komunikacji? Nierzadko dzisiaj można mieć dostęp do setek kanałów telewizyjnych. Kto zacznie „skakać” pilotem po kanałach, szybko się zorientuje, że przed ekranem godziny szybko mijają, a bardzo rzadko wynika z tego prawdziwa korzyść. Znacznie częściej wynika z tego pustka, smutne poczucie roztrwonienia tak cennego i całkowicie nieodwracalnego daru, jakim jest czas naszego życia. Gdybyśmy spędzili przynajmniej część tego czasu przed tabernakulum, a nawet gdybyśmy zagrali partyjkę w karty ze współbraćmi (której towarzyszy radość z rozmowy w większym gronie, odprężenie), zyskalibyśmy jasność spojrzenia i bylibyśmy znacznie szczęśliwsi.

Muszę wam jeszcze powiedzieć o Internecie, cudownym narzędziu naszych czasów, ale będącym również pułapką: ileż zmarnowanych łask z powodu pokus płynących z sieci! Badania pokazują, że wśród duchownych wskaźnik konsumpcji pornografii w Internecie jest dość wysoki. Społeczeństwo nigdy nie było tak wystawione na wszechobecność pornografii, która jest teraz dostępna powszechnie i w nadmiarze. Trzeba przedsiębrać różne środki, aby się zabezpieczać, aby chronić zdrowie naszej duszy, umysłu i ciała przed zalewem pornografii i przemocy w środkach przekazu, a zwłaszcza w Internecie. Istnieją sposoby elektroniczne, jak choćby fire walls, które automatycznie odcinają strony o treści pornograficznej lub te związane z przemocą. Istnieje też coraz więcej programów do pomocy sobie samemu lub wzajemnej pomocy przeciwko nadużyciom Internetu. Mam na myśli amerykański portal o nazwie Covenant Eyes, dzięki któremu można utworzyć tandem ze współbratem; każdy dostaje wtedy wyciąg wszystkich stron z internetu, na które wchodził współtowarzysz. Przede wszystkim bądźmy uczciwi i otwarci, rozmawiajmy o tym ze sobą: trzeba się chronić. Pamiętajmy, mamy w Ars serce świętego Proboszcza. Wiemy, jakie piękno kryje się w przeżywanej czystości, a jaki smutek w czystości utraconej. Święty Proboszcz z Ars ma nas podnosić na duchu, zachęcać do podejmowania trudu dążenia do czystości serca. Z pomocą Pana będzie to piękne serce.

Sprawą zasadniczą jest jednak kwestia samotności. Myślę, że nie wolno nam patrzeć na nasze trudności z samotnością w sposób wyizolowany. Samotność jest dominującym zjawiskiem w naszych krajach zachodniej cywilizacji. W takim mieście jak Wiedeń, liczącym milion osiemset tysięcy mieszkańców, ponad połowę gospodarstw domowych stanowią single, osoby samotne. Jaki ogrom samotności! Samotność niepostrzeżenie spycha wiele osób w rozmaitego rodzaju uzależnienia: przede wszystkim w alkohol, ale również coraz powszechniej w inne nałogi, zwłaszcza w uzależnienie od komputera, Internetu, ale i pornografii. Powrócę do kwestii samotności, kiedy będziemy mówili o misji. Wracając do tematu walki o modlitwę, jedno jest pewne: potrzeba nam braterstwa między księżmi, możliwości otwartych rozmów, nie ze wszystkimi, ale z zaprzyjaźnionymi braćmi. Potrzeba nam przyjaźni kapłańskiej. Pierwszą rzeczą, jaką powiedział mi Benedykt XVI po wyborze na papieża, było: „Pozostańmy przyjaciółmi”. Jakże to ważne między księżmi. Wyzwań naszych czasów nie możemy przeżywać w samotności. Przyjaźń to także dzielenie się trudnościami i radościami.

Muszę się przyznać, że kiedy zostałem biskupem, jedną z najtrudniejszych dla mnie rzeczy była utrata mojej wspólnoty zakonnej. Jestem dominikaninem. Przywykłem do życia w rytmie modlitwy, do wspólnych posiłków, rekreacji, rozmów. Oczywiście, wspólnota zakonna nie zawsze jest ideałem, ale rzeczywista i emocjonalna komunia to wielkie oparcie. Jakże pomocne jest bycie w rzeczywistej komunii w codziennej, regularnej modlitwie! Sądzę, że jest to jednym z zasadniczych wyzwań dla nas, księży XXI wieku: czy znajdziemy bardziej realne, bardziej wymagające, a zatem bardziej pomocne formy życia wspólnego? „Oto jak dobrze i jak miło, gdy bracia mieszkają razem; jest to jak wyborny olejek na głowę, który spływa na brodę, brodę Aarona” (Ps 133,1).

Miejsca do modlitwy

Walka o modlitwę to także sprawa miejsc modlitwy. Oczywiście, modlić się można wszędzie, Pan zaprasza nas, byśmy modlili się w każdym czasie i miejscu (por. Łk 18,1). Istnieją jednak miejsca szczególne. Święty Proboszcz z Ars modlił się przed tabernakulum. „On tu jest!”, chętnie powtarzał w swoich katechezach, odwracając się w stronę tabernakulum. Dla nas, którzy w większości jesteśmy uprzywilejowani jako księża, gdyż mamy stały dostęp do eucharystycznej obecności Jezusa w tabernakulum, jest to nieustanne zaproszenie, z którego powinniśmy korzystać. Mam w związku z tym dwie prośby. Nie wiem, jak to wygląda w waszych krajach, ale wiem, że w Austrii trwa nieustanny spór o to, czy kościoły zostawiać otwarte, dostępne dla wiernych... i dla poszukujących.

Jeśli nasze kościoły zamykają swoje drzwi, uważam to za ciężką ranę dla Ciała Chrystusa, którym jest Kościół. Błagam was, za wstawiennictwem świętego Proboszcza z Ars: zróbcie wszystko, co tylko możliwe, a nawet co niemożliwe, aby wiernym i osobom szukającym Boga (i oczekiwanym przez Boga!) umożliwić dostęp do Pana Jezusa, obecnego w Eucharystii. Jak możemy znieść, żeby Jezus był obecny, a my zamykamy przed Nim drzwi? W naszych zachodnich krajach już niewielu ludzi przychodzi na niedzielną Mszę: jest to dla nich skomplikowane, już nie wiedzą, jak się zachować, Msza stała się dla nich czymś obcym. Ale stwierdzamy, że przychodzą do kościoła, żeby zapalić świeczkę przed figurą Matki Bożej. Widać, na przykład, jak do kościoła wchodzi babcia z wnuczkiem albo wnuczką; nie przychodzą na Mszę, ale zapalają świecę przed Matką Bożą, która przyjmie ten gest. A poza tym wcale nie jest źle, jeśli my, księża, zostaniemy przyłapani „na gorącym uczynku”, na modlitwie przed tabernakulum. Jakie wrażenie wywierał na mieszkańcach Ars widok Proboszcza spędzającego jakże wiele czasu przed tabernakulum!

Mam takie wspomnienie z dzieciństwa: w kościele w wiosce, gdzie wzrastałem, wieczorem często było widać światełko w kościele; było wiadomo, że to ksiądz proboszcz się modli. To światełko zapadło mi w pamięć.

Od walki do ufności

„Na modlitwę idzie się tak jak na wojnę”, chętnie powtarzał ojciec Jean Corbon, który spędził trzydzieści lat w Libanie i zginął tam w wypadku samochodowym; zawdzięczamy mu projekt tekstu, napisanego w pierwszej wersji pod bombami, który później stał się czwartą częścią Katechizmu Kościoła Katolickiego. Tak, jest to walka, ale nie toczymy jej w samotności, mamy „dokoła siebie takie mnóstwo świadków” (Hbr 12,1), wspiera nas modlitwa Kościoła, przede wszystkim Kościoła w niebie, który pomaga nam przez swoje zjednoczenie z Chrystusem; pięknie to wyraża Konstytucja dogmatyczna o Kościele Lumen gentium Soboru Watykańskiego II w jakże pocieszających słowach:

Dzięki bowiem temu, że mieszkańcy nieba głębiej są zjednoczeni z Chrystusem, jeszcze mocniej utwierdzają cały Kościół w świętości, podnoszą godność kultu Bożego, który Kościół sprawuje na ziemi, i na różne sposoby obracają na większe jego zbudowanie (por. 1 Kor 12,12-27). Przyjęci bowiem do ojczyzny i znajdując się w obliczu Pana (por. 2 Kor 5,8), przez Niego, z Nim i w Nim nieustannie wstawiają się za nami u Ojca. [...] Ich braterska troska również bardzo wspomaga naszą słabość. (2)

Nasza walka o modlitwę jest wspierana przez modlitwę wiernych. Iluż wiernych modli się za nas! Wiele lat po moim wielkim kryzysie powołania dowiedziałem się, że pewien ojciec dominikanin usilnie modlił się za mnie w tym czasie próby. Św. Teresa z Lisieux mówi: „Dopiero w Niebie dowiemy się, kto się przyczynił do naszego zbawienia”. Nie zapominajmy jednak prosić naszych wiernych, jeszcze bardziej i wprost, o pomaganie nam swoimi modlitwami. Nie zapominajcie wreszcie, że wasi bracia i ojcowie biskupi modlą się za was tak, jak wy modlicie się za nich, nie tylko podczas każdej sprawowanej Eucharystii, ale także w swojej osobistej modlitwie. Ja modlę się codziennie modlitwą komplety w tej intencji, a moja ostatnia modlitwa w ciągu dnia często staje się bardziej usilna, kiedy proszę Pana, by strzegł księży, błogosławił im, pocieszał ich, chronił przed zasadzkami złego.

Tym, co najbardziej mi pomaga w mojej własnej walce o modlitwę, jest to, co nazywam „modlitwą solidarności”. Chcę przeżywać swoją modlitwę jako komunię z tymi, którzy trwają w udrękach tego życia. Moja marna modlitwa często biegnie ku więzieniom świata i przedstawiam Panu krzyki więźniów, ich lęk przed torturami, ich walkę z rozpaczą: „Panie, Ty słyszysz jęki pojmanych” (por. Ps 102,21). Dziękuję wszystkim kapelanom więziennym, którzy prowadzą piękną pracę towarzyszenia więźniom. Potem moja modlitwa zwraca się ku kobietom, bojącym się uderzeń pijanego męża, ku bitym dzieciom. Moja modlitwa, zwłaszcza wieczorem i nocą, przyzywa miłosierdzia Jezusa dla tych, którzy są więźniami swoich namiętności, alkoholików, narkomanów, prostytutek, hazardzistów. I tych wszystkich, którzy już nie dają rady, dla których życie stało się ciężarem nie do uniesienia. I pamiętam zawsze o zdarzeniu z życia świętego Dominika, który raz na nocnej modlitwie, nieświadom, że jest obserwowany przez swoich braci, krzyknął: „Och, miłosierdzia, co stanie się z grzesznikami!”. Myśląc o tym, rozumiem, że moja modlitwa musi zbliżyć się do tych wszystkich ludzi, gdyż oni naprawdę są moimi braćmi, a ich cierpienie jest moim cierpieniem, skoro Jezus uczynił je swoim cierpieniem podczas modlitwy w Ogrójcu, gdzie wziął na siebie przeogromny ciężar ludzkiego cierpienia, grzechu świata.

Kiedy jednoczę swoją modlitwę z modlitwą Jezusa, staje się ona modlitwą ufności. Staje się pełna pokoju, spokojna, radosna, i choć nie zapominam o tym ogromnym przypływie cierpienia, to widzę, że jest ono zanurzone w otchłani miłości Chrystusa, w Jego zwycięstwie, w dobru, jakie On z niego wydobywa dla zbawienia nas wszystkich. To miłość Chrystusa do mnie, grzesznika, popycha mnie do modlitwy. To miłość Chrystusa szczególnie do tych, „którzy najbardziej potrzebują Jego miłosierdzia”, skłania mnie do „modlitwy solidarności”. Skoro Chrystus kocha ich tak bardzo, że oddał za nich swoje życie, to jak ich nie nieść w szczególny sposób w modlitwie?

Pisząc te słowa mam trochę poczucie, że uprawiam „piękną literaturę”. Jeśli patrzę na swoją modlitwę od swojej strony, to jest ona znacznie uboższa od tych wszystkich pięknych słów. Ale wiem, pewnością wiary, że Pan zadowala się tymi biednymi strzępami i uzupełnia je swoją własną modlitwą, modlitwą swojego Serca. I to rozbudza we mnie ufność. Jednym z najpiękniejszych przykładów takiej modlitwy ufnej w miłosierdzie Jezusa względem najbardziej potrzebujących jest dla mnie nawrócenie wielkiego zbrodniarza Pranziniego, wyjednane u Jezusa przez młodziutką Teresę z Lisieux, po tym, jak „łaska Bożego Narodzenia” odblokowała w niej tę ufność względem Jezusa, która już nigdy jej nie opuściła. Na zakończenie zacytuję opis nawrócenia Pranziniego, ten fragment życia Teresy, który tyle razy czytałem i który przy każdej kolejnej lekturze na nowo mną wstrząsa. Nie wahajmy się czytać go wciąż na nowo, aby nas wszystkich zachęcał do ufności, do nieograniczonej ufności, jak nas tego uczy Teresa, Doktor Kościoła. Najpierw „łaska Bożego Narodzenia”:

W tę noc pełną światła rozpoczął się trzeci okres w moim życiu, najpiękniejszy ze wszystkich, najobfitszy w łaski Nieba... Dzieło, z którym zmagałam się nadaremnie przez 10 lat, Jezus wykonał w jednej chwili, zadowalając się moją dobrą wolą, której nigdy mi nie zabrakło. [...] Uczynił ze mnie rybaka dusz, odczułam silne pragnienie, by pracować dla nawrócenia grzeszników, pragnienie, które nigdy dotąd nie było we mnie tak żywe... Jednym słowem poczułam, że w moje serce wstępuje miłość, potrzeba zapomnienia o sobie, aby móc sprawiać radość. I odtąd jestem szczęśliwa! (3)

Potem Teresa opowiada o intuicji, jaką miała patrząc na pobożny obrazek przedstawiający Jezusa na Krzyżu. Usłyszała w sercu krzyk Jezusa: „Pragnę!”.

Słowa te zapalały we mnie żar nieznany i bardzo żywy... Chciałam dać pić mojemu Ukochanemu i sama czułam, jak pochłania mnie pragnienie dusz.(4)

Dalej następuje opis nawrócenia Pranziniego, który przytoczę w całości jako podsumowanie, zapraszając was do medytacji nad nim. A szczególnie proponuję medytację nad tym oto pytaniem: czy walka o modlitwę, o której przed chwilą mówiłem, nie jest przede wszystkim, a nawet bardziej niż jakakolwiek inna, „batalią”, jaką musimy toczyć w swoim życiu chrześcijanina i księdza, walką o ufność? Zaufać jak Teresa – to może być prawdziwe zmaganie ze wszystkimi naszymi oporami. Teresa zachęca nas do tej zwycięskiej ufności, której jest szczególnym świadkiem. Oto jej opowiadanie:

Aby pobudzić moją gorliwość Dobry Bóg pokazał mi, że moje pragnienia Mu się podobają. – Usłyszałam, jak mówiono o wielkim zbrodniarzu, którego właśnie skazano na śmierć za ohydne zabójstwa. Wszystko wskazywało, że umrze bez skruchy. Chciałam za wszelką cenę uchronić go od piekła i użyłam po temu wszystkich wyobrażalnych środków: czując, że sama z siebie nic nie mogę, ofiarowałam Dobremu Bogu wszystkie nieskończone zasługi Naszego Pana, skarby Świętego Kościoła, a także poprosiłam Celinę, by zamówiła mszę w moich intencjach. Nie śmiałam prosić o nią sama, gdyż obawiałam się, że będę musiała wyznać, iż chodzi o Pranziniego, wielkiego zbrodniarza. Nie chciałam też powiedzieć tego Celinie, lecz tak delikatnie i usilnie mnie o to pytała, że wyjawiłam jej w końcu swój sekret, a ona nie tylko mnie nie wyśmiała, lecz zapytała, czy może mnie wesprzeć w nawróceniu mojego grzesznika. Zgodziłam się na to z wdzięcznością, gdyż marzyłam, aby wszystkie stworzenia przyłączyły się do mojego błagania o łaskę dla winnego. W głębi serca byłam pewna, że nasze pragnienia będą wysłuchane, lecz aby dodać sobie odwagi w nieustającej modlitwie, powiedziałam Dobremu Bogu, że jestem całkowicie pewna, iż przebaczy nieszczęsnemu Pranziniemu, że wierzyć w to będę nawet wtedy, gdyby ten się nie wyspowiadał i nie okazał jakiejkolwiek skruchy, gdyż do tego stopnia ufam nieskończonemu miłosierdziu Jezusa, ale że pros ę Go o „mały znak” skruchy dla własnego pokrzepienia... Zostałam wysłuchana co do joty! Chociaż Tato zabraniał nam czytania jakichkolwiek dzienników, to nie uważałam, że łamię zakaz, sięgając po urywki na temat Pranziniego. Nazajutrz po egzekucji znalazłam pod ręką dziennik: „La Croix”. Otwarłam go pospiesznie i co zobaczyłam?... Ach! łzy zdradzały moje poruszenie i musiałam się ukryć... Pranzini, bez spowiedzi, wszedł na szafot i już zamierzał włożyć głowę w ponury otwór, kiedy nieoczekiwanie, pod wpływem nagłego natchnienia, odwrócił się, ujął Krucyfiks, który podał mu kapłan i ucałował po trzykroć święte rany!... Po czym duszę jego czekał miłosierny wyrok Tego, który oświadczył, że w Niebie jest więcej radości z jednego grzesznika, który pokutuje, niż z 99 sprawiedliwych, którzy pokuty nie potrzebują!

Otrzymałam „znak”, o który prosiłam i który wiernie odzwierciedlał łaski, jakimi obdarzył mnie Jezus, by zachęcić mnie do modlitwy za grzeszników. Czyż to nie widok ran Jezusa i Jego boskiej krwi wzbudził w mym sercu pragnienie dusz? Chciałam ich poić krwią nieskalaną, która miała obmyć ich zmazy, i oto usta „pierwszego mojego dziecka” przywarły do świętych ran!!!... Co za niewypowiedzianie krzepiąca odpowiedź!... Ach! od czasu tej niezwykłej łaski moje pragnienie ratowania dusz wzrastało z każdym dniem, wydawało mi się, że słyszę, jak Jezus mówi do mnie to samo, co powiedział do Samarytanki: „Daj mi pić!”. Była to prawdziwa wymiana miłości; duszom dawałam krew Jezusa, Jezusowi ofiarowałam te same dusze, ożywione jego Boską rosą. W ten sposób zdawałam się koić pragnienie, a im więcej dawałam mu pić, tym bardziej wzrastało pragnienie mej biednej duszy; On z kolei podawał mi to pragnienie jako najrozkoszniejszy napój miłości... (5)

KKK 2725.

KKK 49.

Teresa z Lisieux, Rękopisy autobiograficzne, dz. cyt., s. 107.

Tamże, s. 108.

Tamże, s. 109-110.

część 1 ...>>

Powyższy tekst składa się z fragmentów III rozdziału książki kard. Christopha Schőnborna pt. "Radość kapłaństwa. Śladami Proboszcza z Ars", opublikowanej nakładem PROMIC Wydawnictwo Księży Marianów w 2009 roku.