Niewiara w wiarę

Autor tekstu
ks. Andrzej Przybylski
Zawsze, kiedy w piątek odprawiam Drogę Krzyżową jest mi wstyd wobec Jezusa. Przy każdej stacji odkrywam na nowo, że choć wierzę to jednak ciągle wciąż w coś nie wierzę. Przecież wiem, że naśladując Jezusa mam umierać dla świata, ale przecież ciągnie mnie świat i częściej żyję dla niego niż dla Boga.

Zawsze, kiedy w piątek odprawiam Drogę Krzyżową jest mi wstyd wobec Jezusa. Przy każdej stacji odkrywam na nowo, że choć wierzę to jednak ciągle wciąż w coś nie wierzę. Przecież wiem, że naśladując Jezusa mam umierać dla świata, ale przecież ciągnie mnie świat i częściej żyję dla niego niż dla Boga. 

Patrzę, jak Chrystus dźwiga krzyż i sam pięknie deklaruję swoją gotowość na dźwiganie krzyża, ale zaraz się wkurzam, dlaczego to właśnie ja mam być tym poszkodowanym, pokornym, wykorzystanym, służebnym. Nawet kiedy upadam nie mam ochoty natychmiast się podnosić, tak jakby leżenie w błocie miało być całkiem przyjemne. Najbardziej jest mi wstyd, że Jezus jest biedniejszy niż ja. On, Bóg, całkowicie ubogi i nagi wobec świata, zawstydza mnie swoim ubóstwem. Mam wciąż tyle bogactw, mam ciągłe przywiązanie do rzeczy. Co tu dużo gadać, lubię mieć wygodny i sprawny samochód, głowę wolną od myślenia o zabezpieczeniu na jutro, lubię planować swoje dalekie podróże i nie martwić się, że znowu ceny idą w górę. A Jezus zrezygnował z wszystkiego, albo może trzeba lepiej powiedzieć, że rozdał wszystko dla drugich. I to są właśnie moje znaki niewiary w wiarę.

Wierzę, ale po swojemu, bardziej słuchając się mojego ciała niż żywego Boga. Na wszelki wypadek muszę coś mieć, tak jakbym nie do końca ufał Bogu, że się zatroszczy o to, co dla mojego życia jest najbardziej zbawienne. Najgorzej, że tracę miarę w moim posiadaniu i każdego dnia coraz bardziej blednie mi cnota ubóstwa. Zamiast troski o wiarę, troszczę się o honoraria. Posiadając coraz więcej udaję coraz biedniejszego. Nowe rzeczy osaczają mnie i zniewalają, bo muszę się o nie troszczyć, muszę z nich korzystać, muszę mieć dla nich czas, muszę je wymieniać, unowocześniać i ozdabiać. Nic więc dziwnego, że bezwiednie spycham Boga w coraz większy margines moich trosk i zaangażowań. Powinienem chyba codziennie odprawiać Drogę Krzyżową, żebym się codziennie zawstydził wobec Jezusa, żebym się codziennie przeglądał w Jego krzyżu, żeby widzieć, jak coraz mniej jestem podobny do Jezusa. Dla księdza nie ma nic ważniejszego niż możliwie największe podobieństwo do Jezusa. Nikogo nie pociągnę i nie przekonam do Boga jeśli nic we mnie nie będzie z Bożego Syna. Kto widzi Jezusa widzi Boga. Jeśli ludzie nie zobaczą we mnie Chrystusa nie odkryją dobroci i wszechmocy Ojca. Jeśli sam Bóg mi nie wystarczy i będę gromadził wokół siebie wiele bogatych rzeczy, to zasłonię nimi i sobą Boga i jeśli nawet ktoś pójdzie za mną, to nie zrobi tego dla Jezusa, ale co najwyżej dla mnie i dla tego co posiadam.

Grozi mi codziennie taka niewiara w wiarę, taki brak zaufania, że będąc ubogim staję się bogaty dla innych. Bardzo często się modlę o odwagę ubóstwa dla siebie, dla moich współbraci i dla całego Kościoła. I proszę Boga, żeby przymnożył mi wiary, kiedy zdarza mi się zazdrościć, że inni mają lepiej, więcej, wygodniej ….