Odtrutka dla faryzeuszów

Autor tekstu
ks. Andrzej Przybylski
Bez wątpienia jestem w największej grupie ryzyka zostania faryzeuszem. Jestem trochę uczonym w Piśmie, zaczyna mi się wydawać, że trochę znam się na Panu Bogu i że składam Mu całkiem niezłą ofiarę z samego siebie. Stąd już tylko krok do twardości serca, do zadufania się w sobie i do patrzenia na innych z góry.

Bez wątpienia jestem w największej grupie ryzyka zostania faryzeuszem. Jestem trochę uczonym w Piśmie, zaczyna mi się wydawać, że trochę znam się na Panu Bogu i że składam Mu całkiem niezłą ofiarę z samego siebie. Stąd już tylko krok do twardości serca, do zadufania się w sobie i do patrzenia na innych z góry. 

W takim nastawieniu może mnie całkiem skutecznie zacząć wypalać kwas faryzeuszów - to taka dziwna substancja zalewająca serce, żeby odebrać sercu jakikolwiek głos w sprawach mojego życia. Faryzeusz to przecież człowiek, który kieruje się literą a nie sercem, bo serce jest zatopione w kwasie. Takie odizolowanie serca od rozumu rodzi fasadowość, zewnętrzność za którą nie ma żadnej autentycznej miłości. Jest tylko wyrachowanie, udawanie i cwaniactwo. Teksty biblijne z ostatniego tygodnia, w których Jezus tępi faryzeuszy mają jednak natychmiastową wskazówkę podającą gotową odtrutkę na faryzeizm.

Najskuteczniejszym lekiem na kwas faryzeuszów jest rzucenie się w ramiona Ducha Świętego i życie w Duchu. Od kilku dni staram się o tym pamiętać. Najpierw w modlitwie. Modlę się o dary Ducha przed każdym spotkaniem i rozmową. Proszę o Jego światło dla moich decyzji i reakcji. Cały czas staram się wołać o pomoc Ducha Świętego, żeby we wszystkim zaufać Bogu. Życie w Duchu Świętym to zapora nie do przeniknięcia dla wszelkiego kwasu, bo Duch jest dawcą pokoju, jest miłosnym tchnieniem Boga, jest Boską Osobą, w której miłość jest tak wielka, że sam Ducha staje się wręcz przezroczysty wobec Ojca i Syna. Mam jakiś szalony głód jeszcze większego otwarcia się na Ducha Świętego!

Czuję z możliwie największą pewnością, że tylko Duch Święty może ożywić we mnie wszystko co zmęczone i wypalone. Rzucam się więc na wiatr Ducha, nie w jakimś charyzmatycznym uniesieniu, ale we wnętrzu mojego duchowego życia, mojej kapłańskiej samotności. Przyjdź, Duchu Święty!