Pod znakiem krzyża

Autor tekstu
ks. Andrzej Przybylski
Dla mnie krzyż znaczy coś więcej niż symbol chrześcijaństwa, niż znak identyfikujący mnie z Chrystusem. Pod znakiem krzyża kryje się dla mnie zawsze konkretna rzeczywistość, paradoksalna rzeczywistość. Krzyżują się w nim klęska i zwycięstwo, smutek i radość, nienawiść i miłość, trud i satysfakcja. Krzyż z jednej strony oznacza dla mnie wszystkie trudne sytuacje, oznacza cierpienie, ból, gorycz i śmierć. Aż trudno uwierzyć, że można to wszystko wywyższyć. Krzyż nigdy nie jest łatwą akceptacją, jest wyniesieniem każdego bólu w rzeczywistość uzdrowienia, każdej klęski w stan zwycięstwa. Przyjęcie krzyża nie ma nic wspólnego z tolerancją wobec zła, grzechu i cierpienia. Bóg przegrałby gdyby krzyż oznaczał zwykłą akceptację trudów i cierpienia. Nie wierzę, że Bóg to akceptuje.

Dla mnie krzyż znaczy coś więcej niż symbol chrześcijaństwa, niż znak identyfikujący mnie z Chrystusem. Pod znakiem krzyża kryje się dla mnie zawsze konkretna rzeczywistość, paradoksalna rzeczywistość. Krzyżują się w nim klęska i zwycięstwo, smutek i radość, nienawiść i miłość, trud i satysfakcja. Krzyż z jednej strony oznacza dla mnie wszystkie trudne sytuacje, oznacza cierpienie, ból, gorycz i śmierć. Aż trudno uwierzyć, że można to wszystko wywyższyć. Krzyż nigdy nie jest łatwą akceptacją, jest wyniesieniem każdego bólu w rzeczywistość uzdrowienia, każdej klęski w stan zwycięstwa. Przyjęcie krzyża nie ma nic wspólnego z tolerancją wobec zła, grzechu i cierpienia. Bóg przegrałby gdyby krzyż oznaczał zwykłą akceptację trudów i cierpienia. Nie wierzę, że Bóg to akceptuje.

Gdyby tak było nie dźwigałby krzyża, ale zostawiłby nas w stanie upadłości. Tymczasem Chrystus bierze krzyż w swoje ręce, niesie go na swoich ramionach, umiera na nim jak na ołtarzu, żeby się w końcu z niego wyzwolić w przestrzeni chwalebnego zmartwychwstania. Krzyż to znak zwycięstwa, a nie uległości wobec cierpienia i śmierci, to znak zwycięstwa nad grzechem, a nie tolerancji grzechu. Zgodzić się na krzyż i go przyjąć oznacza więc bardziej walkę niż poddanie się. Z tą jednak różnicą, że nie jest to walka z tego świata. Świat walczy bronią, Bóg bezbronnością. Świat walczy agresją, Bóg zwycięża pokojem. Świat podpowiada bogate środki walki, Bóg staje ubogi i pokorny. Świat chce zwyciężać przez taktykę intryg i podstępów, a Bóg staje w prawdzie i czystości serca. Świat walczy o władzę, Bóg walczy o miłość. Ta ostatnia różnica jest chyba najbliższa tajemnicy krzyża. Krzyż jest znakiem miłości, a nie berłem zwycięskiego generała. Jeśli ktoś używa krzyża do walki o władzę staje po stronie diabła, bo diabeł chce rządzić, a nie kochać. Dlatego sam znak krzyża domaga się ciągłego odczytywania w duchu Chrystusa. Bo istnieje mnóstwo wykrzywionych krzyży, bo nawet wyznawcy złego ducha chcą go używać, tyle, że odwróconego. Trzeba wierzyć w krzyż, ale nie wolno go odwracać, wykrzywiać, ustawiać po swojemu. Jedyną, właściwą postawą krzyża jest miłość. Jeśli nie kochasz, to choćbyś pościł, modlił się długie noce, wypędzał złe duchy, mówił pobożne słowa - nic by to nie miało wspólnego z krzyżem Chrystusa. Jezus zamilkł wobec krzyża, bo miłość milczy, gdy się prawdziwie kocha.

Uczę się codziennie wywyższać krzyż mojej codzienności. Kiedy budzę się rano z sercem pełnym lęku przed kolejnym, trudnym dniem życia, uwielbiam Boga za wszystkie trudne chwile, które właśnie dziś dla mnie przygotował. Kiedy piętrzą się problemy, przypominam sobie św. Katarzynę ze Sieny, która wołała w takich chwilach: “Witajcie, moje problemy! Bądźcie pozdrowione, bo jesteście szkołą mojej pokory!”. Kiedy wkurzy mnie jakiś człowiek, albo zwyczajnie mam go dość, błogosławię Pana, że przyszedł do mnie w moim bracie, żeby mi dać szansę kochać mimo wszystko. Kiedy czasem coś mnie zaczyna boleć w moim ciele, uśmiecham się do siebie i dziękuję Bogu, że i tak dał mi taki kawał życia, a teraz chce mnie upodobnić do siebie. Kiedy wieczorem klękam do modlitwy i widzę całą masę moich grzechów, głupich słów, gestów i zaniedbań staję przed lustrem w łazience i mówię sam do siebie: “Grzeszniku, Bóg i tak cię kocha!” Tak mniej więcej uczę się codziennie wywyższać krzyż, żeby go nie odwracać, nie wykrzywiać, żeby nie zrobić z niego magicznego amuletu, czy religijnej pamiątki. Pod znakiem krzyża zawsze szukam miłości, a jak pachnie tam chęcią władzy to uciekam, bo czuję, że znów diabeł chce we mnie małpować Boga.