Rozłąka jest przejściowa /słowa z liturgii pogrzebowej/

Autor tekstu
ks. Andrzej Leszczyński
Dla każdego kapłana kontakt ze śmiercią jest niemal codziennością. A właściwie jej ziemskie „zwieńczenie”. Pogrzeb i ostatnie pożegnanie to doświadczenie spotkania z odchodzącymi do wieczności. I często zdarza się, nie tylko w dużych parafiach, że to spotkanie jest jedynym, bo w życiu nasze drogi się nie skrzyżowały. Śmierć dla kapłana ma też postać informacji, dziś tak często także poprzez krótkie wiadomości tekstowe. Dotyczą one braci kapłanów, o których odejściu można przeczytać zaraz na drugi dzień w wewnętrznym dossier.

Dla każdego kapłana kontakt ze śmiercią jest niemal codziennością. A właściwie jej ziemskie „zwieńczenie”. Pogrzeb i ostatnie pożegnanie to doświadczenie spotkania z odchodzącymi do wieczności. I często zdarza się, nie tylko w dużych parafiach, że to spotkanie jest jedynym, bo w życiu nasze drogi się nie skrzyżowały. Śmierć dla kapłana ma też postać informacji, dziś tak często także poprzez krótkie wiadomości tekstowe. Dotyczą one braci kapłanów, o których odejściu można przeczytać zaraz na drugi dzień w wewnętrznym dossier. 

O drodze ich życia. Miejscu urodzenia, rodzicach, rodzeństwie, edukacji, w końcu posłudze kapłańskiej. To tak zwyczajne, a zarazem przejmujące. W przeciągu jednego tygodnia odeszło z naszego lokalnego, gdańskiego, wieczernika trzech kapłanów. 70 – letni Profesor, 59 – letni Proboszcz i niespełna 38 – letni wikariusz. Różnica lat i doświadczenia życia w Kościele. Dokonań, sukcesów i porażek. Spotkań z ludźmi, spowiedzi, odprawionych Eucharystii. Każda śmierć kapłana wywołuje w innych kapłanach poczucie bliskości. To tak jakby umarł ktoś z rodziny. Owszem, nie często rozmawialiśmy, czasem po prostu się nie znaliśmy. Ale połączyło nas powołanie i posługa. Wezwał Chrystus, który uczynił nas „robotnikami” swojej winnicy. Teraz żegnamy ich, by kiedyś do nich dołączyć.

Niezwykłe stało się pożegnanie Piotra. Znaliśmy się parę lat, choć spotkania były rzadkie. Zawsze jednak serdeczne. Wielki był fizycznie, ale przede wszystkim duchowo, a przy tym tak zwyczajnie. Nasze ostatnie spotkanie, jak okazało się na kilka dni przed śmiercią, było związane z przesłaniem przeze mnie linku do rozważań Drogi Krzyżowej. Dałem wtedy znać sms, że już to u siebie ma. A on odpisał „dziękuję” i było to ostatnie jego słowo do mnie. A ja nie zdążyłem mu tego samego powiedzieć. Za jego świadectwo, charyzmę, otwartość na Boga, ewangelizacyjne pomysły, ale i dystans do siebie, zwyczajny humor, który udzielał się innym. Piszę te słowa w dzień po jego pogrzebie. Niezwykłym i innym. W białych szatach, przy pieśniach uwielbienia, paschalnych tańcach i licznej obecności młodych. W pięknych, poruszających słowach kaznodziejów wyłonił się obraz człowieka zakochanego w Bogu i gotowego do spotkania z Nim w wieczności. Te wszystkie świadectwa, zapisane i wypowiedziane, przywołały dzieła, do których Pan powołał Piotra, a które spełniał z oddaniem i wielkim sercem. Nie podjął tego już zaplanowanego, rekolekcji wielkopostnych dla parafii katedralnej. Jego pogrzeb stał się jednak „rekolekcjami” dla o wiele większej grupy osób. Tych, którzy w kościele na gdyńskiej Dąbrowie modlili się, przylepiali serca i zostawiali słowa, jak choćby i te: „dziękujemy ci za ostatnią katechezę, w której prosiłeś nas, by Jezus nie przegrał z komputerem czy rowerem”. I nikt nie dziwił się, kiedy oklaski odezwały się w momencie wynoszenia trumny. Przy „Alleluja! Zakrólował Wszechmocny nasz Pan”. Piotrze! Za to chciałbym powiedzieć: dziękuję. I myślę, że wielu kapłanów, którzy tak licznie uczestniczyli w tym pogrzebie. A moim sercu zrodziło to proste i zwyczajne, ale jakże ważne pytanie: na ile jestem zakochany w Bogu? Mam nadzieję, że nie tylko w moim. Także u tych, którzy tak często mówią: „rozłąka jest przejściowa, ufamy, ze spotkamy się w domu naszego Ojca”.