Wakacje kapłańskie. Kapłaństwo bez granic

Autor tekstu
ks. Jan Uchwat
Jak planować wakacje kapłańskie?Po pierwsze tak, aby były kapłańskie, a nie świeckie. To bardzo proste, oczywiste kryterium. Warto tak zaplanować trasę, aby po drodze zajechać do jakiegoś sanktuarium. Taka forma planowania uświęca już samą drogę na wakacje. Poza tym, aby było łatwiej, w planowaniu dobrze jest obiecać komuś modlitwę w danym sanktuarium.

Jak planować wakacje kapłańskie?

Po pierwsze tak, aby były kapłańskie, a nie świeckie. To bardzo proste, oczywiste kryterium. Warto tak zaplanować trasę, aby po drodze zajechać do jakiegoś sanktuarium. Taka forma planowania uświęca już samą drogę na wakacje. Poza tym, aby było łatwiej, w planowaniu dobrze jest obiecać komuś modlitwę w danym sanktuarium.

W te wakacje zobowiązałem się do tego, że zawiozę listy, prośby, modlitwy itp. osieroconych rodziców. Jestem kapelanem Wspólnoty Rodziców po Stracie Dziecka (www.stratadziecka.pl) i podczas rekolekcji dla wspólnoty zaproponowałem rodzicom, że zawiozę ich listy do grobu świętych Ludwika i Zelii Martin, rodziców św. Teresy z Lisieux, którzy też są osieroconymi rodzicami. Zmarło im czworo dzieci.

Rodzice należący do naszej wspólnoty bardzo się identyfikują z Ludwikiem i Zellą Martin. Przede wszystkim dlatego, że tak jak małżeństwo Martin oni również są rodzicami po stracie, po drugie dlatego, że Ludwik i Zella na pewno są w niebie i dodatkowo dlatego, że na pewno są w niebie razem ze wszystkimi swoimi dziećmi – św. Teresą, pozostałymi córkami i czworgiem dzieci, które zmarły we wczesnym dzieciństwie. Tak więc, jadąc na wakacje, miałem w Lisieux misję do spełnienia. Dzięki temu po raz pierwszy w życiu byłem w Lisieux i dodatkowo niesiony modlitwą  rodziców po stracie, których listy wiozłem. Muszę powiedzieć, że bez problemów trafiłem do Lisieux i bazyliki św. Teresy i do krypty z relikwiami św. Ludwika i Zelii. Do tego stopnia, że wydawać by się mogło, że byłem w tym miejscu wiele razy.

Z radością złożyłem listy na grobie tych świętych małżonków i rodziców. Jadąc w taki sposób na wakacje, spełniłem zobowiązanie i misję kapłańską, co dało mi wiele radości.

Będąc w sanktuarium, doświadczyłem również tego, w jaki sposób kapłaństwo jest uniwersalne – nie zna granic. Także język nie jest dla kapłaństwa barierą.

W bazylice św. Teresy Lisieux w pewnym momencie podeszła do mnie pani i zapytała, czy mówię po francusku. Odpowiedziałem, że nie. Wcale ją to nie zniechęciło. I tak jak potrafiła, używając najprostszych francuskich słów i pomagając sobie angielskim, z wielką determinacją wewnętrzną opowiedziała mi historię swojego życia. Przede wszystkim chciała mi powiedzieć, że jest matką czworga dzieci i że jest chora na nowotwór piersi. To wszystko po to, aby poprosić, żebym się nad nią pomodlił. Tak więc pomodliłem się nad nią, nałożyłem ręce i pobłogosławiłem. To wielka radość dla mnie, księdza od piętnastu lat, i po raz kolejny doświadczenie, że kapłaństwo nie zna granic. Oczywiście, byłem ubrany w koloratkę. To pierwszy warunek, aby ludzie mogli podejść i poprosić o modlitwę. Dla tej pani nieważne było to, że nie znam języka francuskiego. Jej determinacja, ponieważ spotyka księdza, żeby poprosić go modlitwę i błogosławieństwo była ujmująca. Mnie samemu przypomniało to po raz kolejny, jak pięknie jest być księdzem i że Kościół jest powszechny, a kapłaństwo naprawdę nie zna granic.

Cieszę się, że pojechałem do Lisieux. To miejsce modlitwy, dobrze tam się modlić. Gdyby nie planowanie wakacji i zobowiązanie do bycia listonoszem być może jeszcze przez długie lata nie trafiłbym do tego sanktuarium.