Jeden dzień z życia księdza

Autor tekstu
ks. Andrzej Leszczyński
Ta pielgrzymka była umieszczona w kalendarzu już od dawna. To cześć diecezjalnego święta ku czci św. Wojciecha. Siedem kilometrów wędrowania, do którego zaprosiłem młodzież przygotowującą się do bierzmowania. Zanim wyruszyliśmy, rankiem w kościele, przygotowałem nagłośnienie dla dziecięcej scholii. A później pojawiła się młodzież, 40–sto osobowa grupa dziewcząt i chłopców. Obecność, pozwolenia od rodziców, przystanek autobusowy. Przejazd i przejście w miejsce zbiórki. Zawiązanie grupy, modlitwa, błogosławieństwo Księdza Biskupa, który wraz z nami powędrował na półtoragodzinny szlak. Popłynęły pieśni i różańcowa modlitwa, która nieodłącznie kojarzy mi się z pieszymi pielgrzymkami do Częstochowy.

Ta pielgrzymka była umieszczona w kalendarzu już od dawna. To cześć diecezjalnego święta ku czci św. Wojciecha. Siedem kilometrów wędrowania, do którego zaprosiłem młodzież przygotowującą się do bierzmowania. Zanim wyruszyliśmy, rankiem w kościele, przygotowałem nagłośnienie dla dziecięcej scholii. A później pojawiła się młodzież, 40–sto osobowa grupa dziewcząt i chłopców. Obecność, pozwolenia od rodziców, przystanek autobusowy. Przejazd i przejście w miejsce zbiórki. Zawiązanie grupy, modlitwa, błogosławieństwo Księdza Biskupa, który wraz z nami powędrował na półtoragodzinny szlak. Popłynęły pieśni i różańcowa modlitwa, która nieodłącznie kojarzy mi się z pieszymi pielgrzymkami do Częstochowy.

Coroczne pielgrzymowanie na Jasną Górę to okazja do doświadczenia Kościoła. Zazwyczaj tego młodego. Radość wspólnej modlitwy, medytacja tajemnic różańcowych, śpiew, wieczorna modlitwa apelowa. Duchowa wędrówka, która nakłada się na pokonywane kilometry. Mierzona bliskością Boga i więzią ewangelicznego braterstwa. To zawsze dla mnie źródło radości i szczęścia.

Po wejściu na wzgórze związane z osobą świętego Patrona, poczęstunek i muzyczne przygotowanie do Eucharystii. Zgranie tego wszystkiego to owoc współpracy między kapłanami jednoczącymi się we wspólnej posłudze.

Spotkałem w swoim życiu wspaniałych kapłanów. Myślę, że otrzymałem niezwykły podarunek od tych, którzy na serio potraktowali obraz Jezusa – Dobrego Pasterza. Swój wzrok, swoją uwagę i swoje serce kierowali ku ludziom. Znali ich po imieniu, bo wiedzieli, jak ważny jest każdy. Ile tych imion, osób, relacji, spojrzeń i uśmiechów. Jeżeli zatem wybrałem samotność, to nie dla siebie, ale w rzeczywistości dla innych. Z pragnieniem podarowania tego, co najcenniejsze. Ewangelicznych skarbów i pereł.

Na wzgórzu młodzież „przejął” jeden z księży z parafii, a ja wróciłem na dziecięcą Eucharystię w parafii, by śpiewająco poprowadzić wspólnotę, licznie obecną zawsze o tej godzinie. W samo południe. Kazanie o Jezusie – Przewodniku, który prowadzi najpewniej. Po zakończeniu wróciłem do młodzieży pielgrzymkowej. Uroczystości dobiegły końca. Powrót trwał dość długo. Wielu nas – pielgrzymów - było w zatłoczonym autobusie, poza tym nieoczekiwany korek. Po przybyciu na plebanię pozostało niespełna dwie godziny do wieczornych „manewrów” w kościele. W sam raz na odświeżenie, wypicie kawy, przeczytanie kilku stron, brewiarz. Przez chwilę myślałem o małej drzemce, ale nie było szans. W zasadzie przy tak pięknej i słonecznej pogodzie dość szybko udało mi się zwalczyć tę „pokusę”. Obecność w kościele zacząłem od konfesjonału.

Posługa spowiedzi ciągle we mnie dojrzewa. Jest nie tylko doświadczeniem udziału w miłosierdziu Boga, ale też okazją do spojrzenia na siebie. Wrażliwość sumienia korzystających z posługi oraz świadectwo walki o kształt swojego życia inspiruje, skłania do refleksji i podejmowania konkretnych kroków. Wchodzenia w przestrzeń prawdy. Odwagi mówienia sobie spraw trudnych i spojrzenia na swoje decyzje oraz wybory oczami Boga, ale też i drugiego człowieka. Może zwłaszcza tego, który niekoniecznie jest po mojej stronie. Podpowiedzi stąd płynące okazują się być niezwykle cenne.

Zwieńczeniem „pielgrzymkowego” dnia stała się Eucharystia, ostatnia już w naszym kościele, od początku szkolnego roku „przejęta” przeze mnie. Zespół, sporo młodych, płynące słowo. I poczucie tego, że to wszystko znajduje swój oddźwięk. W zasłuchaniu, płynącej modlitwie i wspólnym śpiewie. Po Mszy świętej po raz pierwszy zaproszenie do modlitwy uwielbienia. Pozostało około 30 – stu osób. Niektórzy stali, inni klęczeli. A we mnie była nadzieja początku nowego działa.

Wspólnotowa modlitwa zawsze działa w trzech kierunkach, wędruje zgodnie z treścią najważniejszego przykazania. I jeżeli mowa o szczęśliwym życiu, to sens płynie właśnie z wędrówki w tych trzech wymiarach. Poczucia niesamowitej przygody z odkrywania tajemnicy, której nigdy nie przestaniemy poznawać. Tajemnicy Boga, innych, siebie.

Dziewiąta wieczór nie zwiastowała końca dnia. Były jeszcze odwiedziny u kapłanów z racji imienin. Okazja do wspólnoty stołu, niezwykle gościnnego. Sposobność do bycia razem, rozmów, w których dominowały parafia oraz duszpasterstwo. Blaski i cienie. Szanse i zagrożenia. Plusy i minusy. W międzyczasie telefon od kolegi, też księdza. Tego dnia znaleźliśmy się dopiero po paru godzinach. I zaledwie dotknęliśmy paru wątków. Będziemy w kontakcie. Jedenasta wieczorem była jeszcze dobrą godziną, by wyciągnąć sąsiada z plebanii do małej pogawędki.

Plebanie bywają różne, tak, jak różni są ich mieszkańcy. Nie zawsze łatwo jest budować więzi, choć wspólna jest droga powołania. Nie ma jednak innej drogi, bo alternatywą będzie brak jedności w posłudze i podejmowanych dziełach duszpasterskich. Wspominam takie osoby i miejsca, gdzie była wzajemna otwartość, czasem nawet jako owoc trudnych rozmów i sporów. Warto jednak było przełamywać się i szukać kompromisów, by rezygnować ze „stawiania na swoim”. Nie zawsze tak wychodziło. Nauka o cierpliwości oraz wytrwałości jako trudnych stronach miłości stawała się wyrzutem. Zarazem szansą, by jeszcze raz zaufać wiecznej i bezinteresownej Miłości. 

Kilka minut po północy rozeszliśmy się do własnych mieszkań. Zakończyliśmy niedzielę.

To był dobry, szczęśliwy dzień. To był dzień moich urodzin. Dzięki Ci Panie za życie i powołanie.