Potęga i radość Chrystusowego kapłaństwa

Autor tekstu
Ks. Łukasz Zakrzewski
Dosłownie ciarki przechodzą po plecach na samą myśl, że te długie lata formacji w Gdańskim Seminarium Duchownym, które tak konkretnie przygotowywały mnie do kapłaństwa, skończyły się... Razem z braćmi rocznikowymi z utęsknieniem wyczekiwałem dnia, w którym nasze życie się zmieni – na zawsze.

Kiedy przyjechaliśmy na rekolekcje przed święceniami, było spokojnie. Jeszcze trochę czasu dzieliło nas od tego wielkiego wydarzenia. Jednak napięcie wzrastało.

Serce zaczynało bić mocniej z każdym upływającym dniem. Ostatnia Msza święta w czasie rekolekcji była dla każdego bardzo wzruszająca, ponieważ wszystko, co czyniliśmy do tej pory, posługując przy ołtarzu, dobiegało końca.

„Jutro odprawicie swoją pierwszą Mszę świętą”.

Te słowa wypowiedział do nas ksiądz Jan Uchwat, ojciec duchowny naszego Seminarium. To one zderzyły nas z tym, co się ma zaraz wydarzyć. Mieliśmy wejść w nową rzeczywistość. W tamtym momencie jej nie znaliśmy.

Dzień święceń przywitał nas piękną, słoneczną pogodą. Wszystko było dopięte na ostatni guzik. Za murami Seminarium trwaliśmy na modlitwie w kaplicy, podczas gdy goście zaczęli zapełniać katedrę. Każda minuta zdawała się godziną, a myśli krążyły wokół Wieczernika, gdzie uczniowie zgromadzili się przy swoim Mistrzu i nawet nie do końca rozumieli, co się na ich oczach działo.

Dokładnie o godzinie dziewiątej ruszyliśmy główną nawą najdłuższej katedry w Polsce. Uczucie, które towarzyszy w czasie przekazywania władzy kapłańskiej przez biskupa, jest nie do opisania i chyba wiedzą, jak to jest, jedynie ci, którzy sami są kapłanami. Komentator uroczyście odczytał: „Mamy już przed sobą sześciu neoprezbiterów”. Po tych słowach z radości napłynęły mi łzy do oczu. Miałem wrażenie, że już nie jestem tą samą osobą, którą byłem przed godziną. Zostałem włączony raz na zawsze do sakramentalnego stanu kapłańskiego. Wraz z arcybiskupem, biskupami pomocniczymi i kapłanami po raz pierwszy stanąłem przy ołtarzu jako ksiądz mający władzę przemienić zwykłą hostię w Ciało Chrystusa, a zwykłe wino w Jego świętą Krew.

Po tej Mszy z dekretem w dłoni przyjechałem do domu. I znów czas zaczął się dłużyć, tym razem w oczekiwaniu na moją Mszę Prymicyjną. Gdy w niedzielę rano przyszedłem do rodzinnej parafii i usłyszałem „Szczęść Boże, Księże”, nie od razu zaskoczyłem, że to pozdrowienie do mnie! To było coś nowego, ale przecież od teraz co chwilę będzie się działo coś nowego.

Błogosławieństwo szat. Błogosławieństwo Mamy. W końcu w otoczeniu licznie zgromadzonej asysty ruszyliśmy procesyjnie w stronę naszego ołtarza, tak dobrze mi znanego. Wszystko przebiegało bardzo spokojnie, tylko gdy zbliżał się moment wypowiadania słów Przeistoczenia, mój głos zaczynał drżeć! Starałem się opanować, ale nie byłem w stanie.

Kiedy wziąłem w dłonie Hostię, moje ręce się trzęsły. W głośnikach nie rozpoznawałem własnego głosu. Czułem prawie lęk przed tym, co ma się dokonać przez moje ręce...

Przy potędze i wielkości Chrystusa, którego trzymałem w dłoniach, czułem się nikim. A jednak Chrystus chciał, abym to właśnie ja Go trzymał.

Te słowa nie wypływają z fałszywej skromności, co więcej jestem prawie pewien, że wszyscy kapłani właśnie w tym momencie mieli podobne odczucia.

Budząc się rano, proszę Boga o to, co powiedział nam Ojciec duchowny na rekolekcjach. Chciałbym kiedyś być pochowany w ornacie, będąc wiernym Chrystusowi do końca moich dni, codziennie wypełniając zadania, które będzie przede mną stawiał.

Modlę się o to, abym nigdy Boga nie zawiódł w mojej kapłańskiej posłudze i jednocześnie pozostaję ufny w to, że codziennie wraz z Matką Bożą będzie mi w tym pomagał. Towarzyszy mi przy tym wielka radość z tego, kim jestem i z tego dla Kogo jestem.

Prymas S. Wyszyński napisał kiedyś: „We wszystkim, co zdarza się w życiu człowieka, trzeba odczytać ślady miłości Boga. Wtedy do serca wkroczy radość”. Można sobie wyobrazić, co czuje człowiek, który przez Boga został wybrany i powołany do służebnego kapłaństwa.