Rozdarty między powołaniem do służby a posługiwaniem się służbą

Autor tekstu
ks. Jacek Nawrot
Za dwa tygodnie minie 18 lat. Zbliża się rocznica dnia, w którym moje życie zmieniło radykalnie swój kierunek. Ten dzień naznaczył mnie nieodwracalnie. To, co się wtedy w katedrze pelplińskiej wydarzyło jest tak głębokie, że trwać będzie nadal po mojej śmierci: przyjąłem sakrament kapłaństwa. I od tamtego momentu mówię i myślę o sobie: jestem kapłanem katolickim. Jednak trudno powiedzieć, że wiem co naprawdę myślę o sobie i czy rozumiem to, co mówię o sobie. Kapłaństwo jako urząd jest bardzo rozpoznawalne, bo można je opisać wymieniając zadania, które na co dzień wykonuję. Kapłaństwo jako sakrament jest jednak tajemnicze, bo jak opisać działanie mocy Bożej przechodzącej przeze mnie jako kapłana.

Za dwa tygodnie minie 18 lat. Zbliża się rocznica dnia, w którym moje życie zmieniło radykalnie swój kierunek. Ten dzień naznaczył mnie nieodwracalnie. To, co się wtedy w katedrze pelplińskiej wydarzyło jest tak głębokie, że trwać będzie nadal po mojej śmierci: przyjąłem sakrament kapłaństwa. I od tamtego momentu mówię i myślę o sobie: jestem kapłanem katolickim. Jednak trudno powiedzieć, że wiem co naprawdę myślę o sobie i czy rozumiem to, co mówię o sobie. Kapłaństwo jako urząd jest bardzo rozpoznawalne, bo można je opisać wymieniając zadania, które na co dzień wykonuję. Kapłaństwo jako sakrament jest jednak tajemnicze, bo jak opisać działanie mocy Bożej przechodzącej przeze mnie jako kapłana. 

Kapłaństwo, to najpierw spotkanie z samym sobą. Doznaję w sobie nieustannego rozdarcia, bo kiedy mówię „ja kapłan”, jestem człowiekiem i doświadczam swojej słabości, a kiedy mówię „ja człowiek”, jestem kapłanem i doświadczam Bożej wielkości. Zatem czasami, podobnie jak wielu ludzi, dziwię się na myśl o swoim kapłaństwie kiedy udzielam sakramentów, albo innym razem w ogóle go nie dostrzegam, kiedy zbyt skupiony jestem na swoim życiu. Niosę w sobie coś, co nie jest moją własnością. Zostając kapłanem zgodziłem się być naczyniem dla Łaski. To naczynie ma być przeźroczyste, tak aby wszyscy mogli dobrze widzieć umieszczoną w nim Łaskę. Przygotowując się do kapłaństwa deklarowałem gotowość, że będę cały sługą i świadkiem łaski Bożej. Kończąc osiemnasty rok posługi kapłańskiej stwierdzam, że to naczynie, które ofiarowałem Łasce, rzadko było całkowicie przeźroczyste. Częściej zasłaniałem sobą, niż ukazywałem Chrystusa. Doświadczenie własnej słabości i grzeszności nauczyło mnie, że nikt nie może promieniować Bogiem sam z siebie i że nikt nie potrafi być zewnętrznie prawdziwym świadkiem Słowa jeśli codziennie nie stara się być wewnętrznie wiernym słuchaczem Słowa. Codzienność mojego kapłańskiego życia pokazuje, że z tym słuchaniem (posłuszeństwem) Słowa bywa bardzo różnie, bo często łapie się na tym, że owszem słucham, ale siebie samego. Granica między posłuchaniem Słowa i pójściem za Nim, a posługiwaniem się Słowem i realizowaniem swojego egoizmu, ta granica jest bardzo cienka i łatwo nieświadomie ją przekroczyć. Jeśli kapłan systematycznie nie poddaje siebie weryfikacji, jest ślepy. Życie kapłańskie nauczyło mnie, że zawsze trzeba czuwać i mieć do siebie raczej ograniczone zaufanie. Dlatego bardzo cenię sobie codzienne spotkanie ze słowem Bożym na medytacji, choć bywają dni, że trzeba o to stoczyć walkę i takie, kiedy w ogóle tego zabraknie.

Jestem też przekonany, że kręgosłup mojego kapłaństwa jest związany z Eucharystią i adoracją. Sprawowaniu Eucharystii raczej nie towarzyszą mi specjalne doznania, ale staram się, aby w ciągu dnia spędzić czas na adoracji. Zdaje sobie sprawę, że nie są to żadne odkrywcze reguły, ale to są reguły, które składają się na tworzywo mojego kapłańskiego gmachu życia. Na pewno moje życie także byłoby poważnie zagrożone, gdybym nie pilnował regularnej spowiedzi i spotkań z kierownikiem duchowym. To daje nadzieję, że nie ulegnę iluzji mojego wybujałego egoizmu, który raczej zawsze ma dobre samopoczucie i rzadko sam z siebie zdolny jest do skruchy, a chodzi przecież o to, aby kapłan dążył ku szczęściu ale bez oszustwa.

Kapłaństwo to także spotkanie z człowiekiem. Przez minione 18 lat na mojej drodze stanęło bardzo wielu ludzi. Nie wszystkich dobrze pamiętam, ale za wszystkich codziennie się modlę. Pan Bóg sam najlepiej wie co komu jest potrzebne, a ja wiem, że mam nie zaniedbywać modlitwy wstawienniczej. Z ludźmi spotkanymi na drodze mojego kapłaństwa wiąże się powołanie do ojcostwa, być może najtrudniejsza część mojej kapłańskiej tożsamości. Najtrudniejsza bo okazało się, że ojcostwo nie kończy się na cierpliwym wysłuchaniu i udzieleniu dobrego słowa, ale że domaga się wzięcia za kogoś odpowiedzialności i gotowości do daru z siebie. To okazało się najtrudniejsze, bo jak tu być dobrym ojcem, kiedy natrafia się w sobie na silny egoizm gotowy do daru tylko dla siebie samego. Wielokrotnie odkrywałem, że jestem tak głęboko skupiony na sobie samym, że dla innych pozostawała tylko ta reszta. Ojcostwo jest zatem tą częścią mojej tożsamości, do której dojrzewam, a dzieje się to bardzo powoli. Służę zatem innym tym, co już do tej pory zdołałem w sobie odzyskać z rąk własnego egoisty, a ciąg dalszy tej historii jest w rękach miłosierdzia Bożego i mojej słabej woli.

Kapłaństwo wreszcie, to moje spotkanie z Bogiem. To jest najważniejsze, a najmniej mam tu do powiedzenia. Nie tylko dlatego, że nie wiem jak to opisać, ale również dlatego , że nie chcę odsłaniać tej tajemnicy, która jest tylko moja i Jego. Gdyby nie skłonności do grzechu i wpisana wręcz w naturę nieufność, już dawno byłaby to piękna historia o wielkiej przyjaźni, której nic nie rozerwie. Jednak póki co, jest to historia o Jego niezłomnej wierności i moim nieustannym mnożeniu wątpliwości. W świecie pewnie nikt by nie uwierzył, że wierność i wątpliwość mogą się połączyć, ale ja wierzę. Wierzę, że przyjdzie taki dzień, kiedy wierność przemieni w siebie wątpliwość i wtedy już nic nie będzie ich dzielić.

Dziękuję Bogu za moje życie takie jakie jest i za każdy dzień tych osiemnastu lat sakramentu kapłaństwa.