Pokładać w Panu całą nadzieję

Autor tekstu
ks. Jan Uchwat
Tegoroczne wakacje spędziłem na południu Hiszpanii, dokąd udałem się po raz pierwszy w życiu sam, własnym samochodem. Świadomość, że będę podróżował przez całą prawie Europę w ten sposób tzn. bez osoby, która mnie popilotuje, skłoniła mnie przed wyjazdem do zakupu nawigacji samochodowej tzw. GPS-a, który miał mi ułatwić podróżowanie i sprawić, że z większą łatwością dotrę do celu.

Tegoroczne wakacje spędziłem na południu Hiszpanii, dokąd udałem się po raz pierwszy w życiu sam, własnym samochodem. Świadomość, że będę podróżował przez całą prawie Europę w ten sposób tzn. bez osoby, która mnie popilotuje, skłoniła mnie przed wyjazdem do zakupu nawigacji samochodowej tzw. GPS-a, który miał mi ułatwić podróżowanie i sprawić, że z większą łatwością dotrę do celu. 

Wiedziałem, że w dzisiejszych czasach wiele osób korzysta z tego typu udogodnień i pomyślałem sobie, że i ja dostarczę sobie przyjemności prowadzenie samochodu, któremu drogę wskazuje satelita. Niefortunnie jednak w przeddzień wyjazdu, kiedy w zasadzie walizki były spakowane i przyszło mi już tylko podłączyć GPS-a oraz zaktualizować dane poprzez internet – urządzenie przestało działać. Spojrzałem szybko na zegarek. Wiedziałem, że choć czasu jest mało (bo za pół godziny zamykali sklep, w którym wcześniej kupiłem owo urządzenie) to jeśli się pośpieszę zdążę jeszcze przed zamknięciem. Nie ukrywam, miałem nadzieją na to, że uda się naprawić, a może nawet wymienić urządzenie. W biurze obsługi klienta powiedzieli mi jednak, że mogą przyjąć mojego GPS-a do ekspertyzy, która potrwa około 2 tygodni. Nie ukrywam byłem niesamowicie zawiedziony. Najpierw oblał mnie „zimny pot”, potem ogarnęła złość i w końcu dopadło poczucie bezradności oraz żalu, zwłaszcza, że podróż, do której się przygotowywałem i na którą z wytęsknieniem czekałem tyle miesięcy, miała się rozpocząć niebawem , a tu takie komplikacje.

Ta sytuacja, której przecież nie przewidywałem, skłoniła mnie jednak, niejako automatycznie, do większego zaufania Opatrzności Bożej. Ponieważ byłem też tuż po spowiedzi (czynię tak zawsze przed dłuższą podróżą) nie utraciłem pokoju wewnętrznego. Udało mi się wydobyć z serca naturalną potrzebę modlitwy do Tego, który zna najlepiej wszystkie ścieżki świata, ale też zobaczyłem wyraźnie, że chciałem polegać na rzeczy materialnej, na urządzeniu, które miało w dużym stopniu zwolnić mnie z myślenia. Pan Bóg pokazał mi poprzez to wydarzenie, że wiara i rozum mają iść w parze, abym dotarł szczęśliwie do celu mojej podróży. Przypomniałem sobie, że na szczęście kupiłem też atlas samochodowy Europy i w tym przypadku przyjdzie mi podróżować w sposób tradycyjny, z użyciem papierowej mapy.

Moich przygód jednak nie koniec. Choć szczęśliwie wyjechałem z Gdańska, pogodzony z utratą GPS-a, to tuż przed granicą z Niemcami, na stacji benzynowej, zostawiłem kluczyki w stacyjce i oczywiście zamknąłem drzwi, które ku mojemu zdziwieniu (bo nie wiedziałem wcześniej, że mają taki patent) zamknęły się automatycznie. W tym momencie miałem dosyć. Dopadły mnie wątpliwości czy w ogóle powinienem kontynuować podróż. Starałem się być jednak dzielny i zachować spokój. Na szczęście znaleźli się dobrzy ludzie, którzy po ponad godzinnych zmaganiach, pomogli mi zdemontować jedną z bocznych szyb i dostać się do środka samochodu. Choć mogłem znowu jechać dalej , to jednak te przykre doświadczenia (najpierw z GPS-em, potem z kluczykami) zmieniły odtąd zupełnie moje nastawienie. Z jednej strony pokazały mi moją ludzką słabość, niezaradność, roztrzepanie, a z drugiej potrzebę Bożej pomocy, zdania się na Jego prowadzenie, nawet w tych zwykłych i drobnych sytuacjach. Nie chodzi tu bynajmniej o starą zasadę, że w biedzie człowiek ucieka się do Boga, a potem o Nim zapomina, ale bardziej o aktualność słów zawartych w Piśmie Świętym „cóż masz, czego byś nie otrzymał” i dalej „jeżeli domu Pan nie zbuduje na próżno się trudzą Ci, którzy go wznoszą”. Od tej pory często i gorliwie wzywałem Boga, aby mnie szczęśliwie prowadził do celu. Prosiłem też o interwencję mojego Anioła Stróża i zdawałem się na ich cudowną pomoc. Szczególnie było mi to potrzebne, gdy przejeżdżałem przez duże miasta, też na różnego rodzaju rozjazdach, albo gdy szukałem zupełnie małych miejscowości.

Jedną z takich pamiętnych sytuacji, kiedy mocno prosiłem Boga o pomoc, była próba dotarcia do Ars-sur-Formans. Pobłądziłem nieco krążąc po wiejskich bezdrożach okolic Villefranche-sur-Saône, zanim trafiłem na właściwy szlak. Pamiętam, że modliłem się wtedy przez wstawiennictwo św. Jana Marii Vianney’a mówiąc : „Janie Mario! Zrób coś, przecież chcę znaleźć drogę do Ciebie”. Bardzo pragnąłem się pokłonić Panu, przed grobem tego świętego kapłana, szczególnie ze względu na obchodzony właśnie rok kapłański pod Jego patronatem. Udało mi się dotrzeć szczęśliwie na miejsce, a samo przejście i zobaczenie pomieszczeń jego plebanii, było dla mnie przeżyciem niezapomnianym, pełnym wzruszenia, zwłaszcza jak sobie uświadomiłem, że tak wielki proboszcz mieszkał w niesamowitej prostocie, a wręcz ubóstwie.

Mógłbym opisać pewnie jeszcze nie jeden przypadek boskiego działania w czasie mojej podróży do Hiszpanii i z powrotem. Nie o to jednak chodzi, aby rozpisywać się w szczegółach. Dla mnie dzisiaj, kiedy patrzę na wszystko z pewnej perspektywy czasowej, mogę powiedzieć, że był to czas łaski, że te wszystkie z pozoru przykre doświadczenia, okazały się wielkim błogosławieństwem bożym. Gdyby np. GPS mi się wtedy nie zepsuł pewnie bardziej niż Bogu ufałbym sobie i maszynie, która przecież może dać człowiekowi jedynie pozorne poczucie bezpieczeństwa. Dotarło do mnie, że prawdziwe i trwałe oparcie mogę odnaleźć tylko w Bogu. To On pokazał mi w bardzo konkretny sposób jak warto Mu zaufać i polegać na Nim, bardziej niż na ludzkich kalkulacjach, planach czy siłach. Może gdybym posługiwał się wtedy nawigacją satelitarną, mniej byłbym skoncentrowany na drodze, znakach itp., a przez to bardziej pewny siebie i kto wie może to uśpiłoby moją czujność i mogło doprowadzić do o wiele bardziej przykrych w konsekwencje sytuacji np. jakiegoś wypadku. Ten wyjazd był dla mnie niesamowitą szkołą pokory, hartu ducha i podporządkowywania swoich planów planom bożym.

Może ktoś pomyśleć, że jestem przeciwny GPS-om. Otóż nie, wręcz przeciwnie, ale wolę inny ich rodzaj. Idealny jest dla mnie taki, który się nigdy nie psuje, którego nie trzeba aktualizować, który się nigdy nie zawiesza, zawsze ma sygnał, naładowaną baterię i jest na „każdą kieszeń”. To Boży GPS (GsP) - God’s Protection czyli dzięki boskiej ochronie lub z boską ochroną. Lub jak kto woli - God Provides Security czyli Bóg Zapewniający Bezpieczeństwo. Tylko taki GPS daje pokój serca i pewność dotarcia do celu naszej wędrówki oraz jest jedynym z wieczystą gwarancją zadowolenia, szczęścia i niezawodności.

Pozostaje mi tylko życzyć buen vieje czyli dobrej drogi!