Radość bycia księdzem cz. 1

Autor tekstu
ks. Marek Dziewiecki
Bóg powołuje kapłanów, by na wzór Chrystusa kochali i uczyli kochać.Dziecko podwójnej miłościOdkąd sięgam pamięcią, zawsze było dla mnie oczywiste, że jestem dzieckiem szczęścia. Oboje rodzice odnosili się do siebie z miłością i ta ich wzajemna miłość dawała mi poczucie całkowitego i radosnego bezpieczeństwa.

Bóg powołuje kapłanów, by na wzór Chrystusa kochali i uczyli kochać.

Dziecko podwójnej miłości

Odkąd sięgam pamięcią, zawsze było dla mnie oczywiste, że jestem dzieckiem szczęścia. Oboje rodzice odnosili się do siebie z miłością i ta ich wzajemna miłość dawała mi poczucie całkowitego i radosnego bezpieczeństwa.

Codziennie doświadczałem też tego, że rodzice kochają nie tylko siebie nawzajem, ale również mnie i że traktują mnie jak skarb, co nie przeszkadzało im, by mnie solidnie wychowywać i twardo uczyć dyscypliny! Z pomocą obojga rodziców już we wczesnym dzieciństwie odkryłem, że i oni, i ja mamy wspólnego przyjaciela, którego nazywamy Bogiem. Rodzice upewnili mnie o tym, że kto zaprzyjaźnia się z Bogiem i kto słucha Go bardziej niż ludzi i niż samego siebie, ten staje się człowiekiem mądrym, dobrym, silnym i radosnym. Od dzieciństwa przyjaźń z rodzicami i z Bogiem stała się moim zwyczajnym sposobem istnienia, moją świąteczną codziennością. Rodzice często opowiadali mi o moim chrzcie i o tym, że jestem ukochanym dzieckiem tego Boga, który im zawierzył opiekę nade mną w doczesności. Mama i tata pomagali mi też radośnie przygotować się do Pierwszej Komunii Świętej i tłumaczyli, że odtąd będę mógł na co dzień karmić się obecnością i miłością Jezusa. Zapragnąłem wtedy zaprzyjaźnić się z Jezusem najbardziej jak umiałem i dlatego zapisałem się do ministrantów, a później do ruchu „Światło-Życie”.

Odtąd niemal codziennie byłem na Mszy Świętej, po południu przez kilka godzin grałem w piłkę, a wieczorami „połykałem” kolejną książkę – najpierw z klasyki dla dzieci, a później – dla młodzieży. Miałem też coraz więcej zainteresowań i marzeń na temat dorosłego życia. W szkole podstawowej najbardziej interesowała mnie matematyka. W liceum odkryłem literaturę i przedmioty humanistyczne. Odtąd najbardziej na świecie zaczął mnie interesować człowiek! Coraz bardziej czułem, że nawet przyjaźń z rodzicami i z Bogiem nie wystarczy mi do szczęścia. Od początku liceum zacząłem marzyć o małżeństwie i rodzinie. Coraz bardziej intensywnie marzyłem nie tylko o spotkaniu niezwykłej dziewczyny, ale też o tym, bym kiedyś stał się najwspanialszym mężem i najbardziej kochającym tatusiem moich przyszłych dzieci.

Te - Boże przecież! - plany i marzenia pokrzyżował mi… Bóg, gdyż zaczął mi proponować kapłaństwo. Nie objawił mi się w żadnej postaci, nie posłał do mnie żadnego anioła i nie przemówił do mnie ludzkim głosem, a mimo to stało się dla mnie oczywiste, że – ku memu zaskoczeniu i zdumieniu – Bóg proponuje mi kapłaństwo. Odtąd dyskutowałem z Nim często, czasem wiele godzin, zwłaszcza w grudniowe noce przed maturą. Próbowałem „tłumaczyć” Bogu, że się pomylił, gdyż ja chcę być szczęśliwy jako mąż i ojciec, a nie jako ksiądz. On jednak nie ustępował. Najbardziej ujął mnie tym, że niczego mi nie nakazywał i że pozostawiał mi całkowitą wolność! Wiedziałem, że jeśli powiem Mu: nie!, to On nie obrazi się na mnie i nie przestanie mnie kochać. Tym właśnie ujął mnie najbardziej…

Gdy zdecydowałem się – dobrowolnie, chociaż nie z mojej inicjatywy – wstąpić do seminarium duchownego, to do ostatniego dnia nie powiedziałem o tym nikomu. Rodzicom i księdzu proboszczowi też nie. Chciałem do końca zagwarantować sobie wolność wyboru, by być pewnym, że nikt z ludzi nie wywiera na mnie nacisku w tym względzie i że to jedynie Bóg podpowiada mi kapłaństwo. Zaskoczeni moją – niespodziewaną dla nich - decyzją rodzice uszanowali mój wybór drogi życia, a mama okazała nawet wyraźną radość z tego powodu. Oboje nie mogli się nadziwić, że do ostatniej chwili zdołałem utrzymać w tajemnicy moją decyzję. Wiedzieli, że miałem studiować na Uniwersytecie Warszawskim i że tam przesłałem moje świadectwo maturalne.

Lata seminaryjne były dla mnie radosnym studiowaniem i przebywaniem w szkole Jezusa. Nie bałem się o to, że może zostanę usunięty z seminarium za moje różne niedoskonałości. Przeciwnie, miałem nawet cichą nadzieję, że przełożeni zasugerują mi wybór małżeństwa jako drogi powołania. Tak się jednak nie stało i w dwudziestym piątym roku życia przyjąłem święcenia kapłańskie. Już w pierwszych miesiącach pracy w parafii stało się dla mnie oczywiste, że ksiądz to ktoś, kto obcych ludzi traktuje jak bliskich krewnych, o których troszczy się z miłością odpowiedzialnego, stanowczego ojca i czułej, serdecznej matki. To ktoś, kto nie ma dnia „wolnego”, gdyż dzień wolny słusznie przysługuje pracownikowi, ale nie mężowi, ojcu czy kapłanowi, gdyż człowiek wierny swemu powołaniu jest radosnym i ofiarnym darem, a nie smutnym i „wypalonym” zawodowo najemnikiem.

Po dwóch latach pracy w parafii zostałem skierowany przez przełożonych na studia do Rzymu. Taka decyzja była dla mnie kolejną niespodzianką w moim życiu. Bezpośredni kontakt z ludźmi i troska o nich stały się dla mnie źródłem takiej radości, że zupełnie nie przyszło mi do głowy, bym mógł realizować moje powołanie kapłańskie poza parafią. Niespodzianką był też dla mnie kierunek studiów, który zaproponowali mi przełożeni, a mianowicie studia z psychologii. Lata studiów specjalistycznych w Rzymie pomogły mi odkryć, że wszystko to, co wartościowe we współczesnej psychologii, zawarte jest już w Ewangelii, a wszystko to, co we współczesnej psychologii jest błędne, ideologiczne, powierzchowne czy wręcz groźne, jest już demaskowane w Ewangelii. Studia z psychologii pomogły mi poznać granice oraz zawodność psychologii, a jednocześnie jeszcze bardziej odkryć moc i realizm Ewangelii. W czasie studiów rzymskich poznałem też wspaniałych ludzi: świeckich i duchownych, z którymi łączy mnie przyjaźń do dnia dzisiejszego i którzy pomagają mi w dorastaniu do świętości.

Rok kapłański, ogłoszony przez Benedykta XVI to dla mnie rok trzydziestego jubileuszu świeceń kapłańskich. Po trzydziestu latach od przyjęcia daru kapłaństwa jest dla mnie oczywiste, że ksiądz wierny swemu powołaniu to ktoś, kto – podobnie jak Jezus – rozumie całego człowieka, a nie tylko jego moralność, duchowość czy religijność. To ktoś, kto bezbłędnie odróżnia miłość od jej imitacji, gdyż jest świadkiem Boga, który jest miłością. To ktoś, kto od rana do wieczora w imieniu Boga troszczy się o człowieka: o dzieci, młodzież i dorosłych, o zdrowych i chorych, o biednych i bogatych, o szczęśliwych i poranionych. To ktoś, kto cieszy się celibatem, gdyż chce mieć czas i serce dla spotykanych ludzi, ale nie kosztem własnej żony i dzieci.

Po trzydziestu latach bycia księdzem upewniłem się, że - każdy bez wyjątku! – człowiek powołany jest do świętości, czyli do miłości z Bożym, najwyższym znakiem jakości. Miłość to najważniejsze powołanie wszystkich ludzi w doczesności i sposób istnienia zbawionych w wieczności. Warunkiem odkrycia i realizacji tego podstawowego powołania jest przyjęcie z zachwytem i wdzięcznością niezwykłego daru człowieczeństwa, czyli odkrycie, że człowiek to ktoś kochany przez Boga dosłownie nad życie. To ktoś bezcenny, kogo nie można kupić za żadne pieniądze i kogo nie wolno nigdy posiadać, a jedynie kochać. To ktoś, kto nie ma granic rozwoju, gdyż miarą jego możliwości jest stawanie się podobnym do samego Boga. To ktoś świadomy i wolny właśnie do po to, by mógł decydować się na to, by kochać. Dorastanie do świętości wymaga rozumienia tego, co to znaczy być świętym. Właśnie dlatego ważnym zadaniem kapłana jest wyjaśnianie, że święty to ktoś, kto – na wzór Jezusa – w błogosławiony sposób radzi sobie z twardą rzeczywistością, gdyż – zgodnie z definicją Jezusa - jest nie tylko czysty jak gołębica, ale też sprytny jak wąż. Sprytny oczywiście wyłącznie po to, by kochać. Kapłan to świadek tego, że kto dorasta do bogatego człowieczeństwa w Chrystusie i do świętości na Jego podobieństwo, ten potrafi odkryć i radośnie zrealizować powołanie szczegółowe: do małżeństwa i rodziny, do kapłaństwa albo do życia konsekrowanego.

Troska o człowieka na wzór Chrystusa

Jeszcze przed przyjęciem święceń było dla mnie oczywiste, że konsekracja kapłańska musi wiązać się z jakąś szczególną, niezwykłą wręcz misją, skoro kapłan rezygnuje z naturalnego - danego nam przez Boga - pragnienia, jakim jest tęsknota za świętym małżeństwem i za szczęśliwą rodziną. Właśnie dlatego realizacja powołania kapłańskiego musi wymagać nie mniejszej dojrzałości i ofiarności niż ta, która jest konieczna w małżeństwie i rodzinie. Każde powołanie jest bowiem powołaniem do świętości, a świętość to bycie bezinteresownym i ofiarnym darem dla innych. Kapłan według serca Bożego to nie jakiś urzędnik, który pracuje przez określoną liczbę godzin dziennie, ale to – heroiczny, gdy trzeba - świadek miłości Chrystusa. To świadek tej miłości, która przynagla nas do troski o każdego spotkanego człowieka (por. 2 Kor 5, 14). Pierwsi uczniowie Jezusa świetnie to rozumieli i ofiarnie wypełniali swoją misję, skoro sam Jezus przypominał im o tym, że powinni nieco odpocząć: „<Pójdźcie wy sami osobno na miejsce pustynne i wypocznijcie nieco>. Tak wielu bowiem przychodziło i odchodziło, że nawet na posiłek nie mieli czasu” (Mk 6, 31). Słowa Jezusa świadczą o tym, że Jego uczniowie ofiarnie służyli ludziom, do których ich posłał i że byli rzeczywiście zmęczeni. Z drugiej strony Jezus poleca im, by odpoczęli tylko „nieco”, gdyż powołanie do kapłaństwa – podobnie jak powołanie do małżeństwa i rodziny – wyklucza dłuższy wypoczynek i wygodny styl życia. Kapłan wierny swej misji to ktoś, kto wiele pracuje i niewiele wypoczywa.

Intensywne i ofiarne bycie dla innych ludzi wynika z samej natury posługi kapłana. Nie widzimy w tym nic nadzwyczajnego, gdy kochający małżonkowie i rodzice są w niezwykle ofiarny sposób obecni w życiu swoich bliskich, czasem nawet dosłownie dzień i noc. Wiemy bowiem, że ich obecność i ofiarna troska o małżonka i o dzieci może dosłownie ratować im życie duchowe, a czasem nawet fizyczne. Misja kapłana jest nie mniej ważna. Być księdzem według serca Bożego to przecież być powołanym do duchowego ojcostwa. To być dla spotykanych ludzi rodzicem, matką i ojcem, na wzór Boga, który nie jest ani mężczyzną, ani kobietą lecz pełnią miłością i do którego możemy wołać „Abba”, czyli serdeczny Tatusiu.

Być księdzem wiernym otrzymanej misji to kochać spotykanych ludzi tak, jakby byli moimi krewnymi. To – na wzór Chrystusa - rozumieć całego człowieka z jego cielesnością, płciowością, seksualnością, a także z jego sferą psychiczną, moralną, duchową, religijną, społeczną. Kapłan zostaje konsekrowany po to, by troszczyć się o człowieka tu i teraz, a nie jedynie o jego los po śmierci doczesnej. Być kapłanem to ratować życie doczesne i wieczne tym ludziom, którzy okazują się bezradni, którzy błądzą oraz tym, którzy są krzywdzeni. Być kapłanem to także umacniać ludzi mocnych, czyli pomagać im, by żyli jeszcze szlachetniej i jeszcze radośniej niż dotąd i by mogli umacniać tych, którzy potrzebują pomocy i do których kapłan nie jest w stanie dotrzeć osobiście. 

Mieć czas dla Boga

Kapłan wierny swojej misji to ktoś, kto ma zawsze czas dla Boga. Jezus znajdował siłę konieczną do tego, by być z ludźmi od świtu do wieczora właśnie dlatego, że nocami rozmawiał ze swoim Ojcem (por. Łk 6, 12). Tak, jak dla małżonka i rodzica podstawowym źródłem siły, entuzjazmu i wytrwałości w podejmowanych wysiłkach jest miłość do małżonka i do dzieci, tak dla kapłana głównym źródłem siły w pełnieniu otrzymanej misji jest trwanie w obecności Boga i zachwycanie się Jego miłością. Kapłan wierny swej konsekracji to ktoś, kto czuje się kimś szczególnie ukochanym. To ktoś, kto jest uczniem w szkole Jezusa. To ktoś wdzięczny Bogu za to, że może dłużej niż inni ludzie słuchać słów Jego słów i zdumiewać się Jego obecnością. Ksiądz to ktoś, kto zdumiewa się miłością Boga z wdzięcznością i radością podobną do wdzięczności i radości dziecka, zachwyconego obecnością i miłością kochających rodziców.

Tak, jak dla małżonków i rodziców czymś nieodzownym są codzienne rozmowy i wielogodzinne bycie razem, tak dla kapłana czymś nieodzownym są osobiste, codzienne spotkania z Chrystusem: modlitwa, Eucharystia, liturgia godzin, medytacja, adoracja Najświętszego Sakramentu. Kapłan to ktoś, kto czuje się kochany przez Boga nieodwołalnie i dla kogo trwanie w Bożej miłości jest kwestią życia lub śmierci. To ktoś, kto rozumie, że Bóg złożył swój własny los w ręce człowieka, gdyż pokochał każdego z nas bezwarunkowo i na zawsze. Prowadząc siebie i innych ludzi do Boga, kapłan ratuje nie tylko człowieka, ale też samego Boga przed cierpieniem. Stwórca bowiem jest miłością, która cierpi wtedy, gdy ktoś z nas nie kocha lub gdy nie jest kochany.

Wiem, że bez doświadczenia zdumiewającej miłości Boga, bez serdecznej przyjaźni z Chrystusem, w którym miłość Boga do człowieka stała się widzialna, posługa kapłańska staje się czymś nużącym i trudnym. Podobnie jak czymś nużącym i trudnym staje się wypełnianie codziennych obowiązków przez małżonków i rodziców, których praca wynika jedynie z konieczności czy z poczucia obowiązku, ale nie z miłości. Kto doświadcza ojcowskiej miłości Boga i kto od Boga uczy się kochać, dla tego praca staje się źródłem radości i błogosławieństwa. Dla wszystkich innych okazuje się nieznośnym ciężarem czy wręcz przekleństwem.

część 2 ...>>