Odchodzę dla waszego dobra

Autor tekstu
ks. Krystian Wilczyński
Wniebowstąpienie Pańskie to cudowna chwila – Jezus idzie do Ojca, gdzie ma swoje miejsce, zabiera ze sobą naszą ludzką naturę. Jest nadzieja. Kto trzeba, ten został doświadczony obecnością Zmartwychwstałego. Kto miał się cieszyć, ten się cieszy. Kto miał się zdziwić, ten się dziwi. Dzieło odkupienia przeszło punkt szczytowy.

Wniebowstąpienie Pańskie to cudowna chwila – Jezus idzie do Ojca, gdzie ma swoje miejsce, zabiera ze sobą naszą ludzką naturę. Jest nadzieja. Kto trzeba, ten został doświadczony obecnością Zmartwychwstałego. Kto miał się cieszyć, ten się cieszy. Kto miał się zdziwić, ten się dziwi. Dzieło odkupienia przeszło punkt szczytowy.

Wszystko pięknie się zamyka na Górze Oliwnej. Ostatnie dialogi, wyrzucanie niewiary, zapewnienie o obecności Mistrza do końca świata, coś o Darze z wysoka, błogosławieństwo i ostatnia wymiana spojrzeń. Wreszcie wizja aniołów towarzyszących odejściu Pana na obłoki – po zobaczeniu Żywego pośród umarłych już chyba nic Apostołów nie jest w stanie zdziwić.

Jezus znika. Koniec widowiska. Radość bycia razem. Spacer do miasta. Plany na resztę dnia. Wszystko niby w porządku, tylko te pytania gdzieś w tle tego wszystkiego... Co teraz będzie? Czy damy radę? Jak działać? Ile czekać na ten dziwny Dar? Czy jesteśmy gotowi? I wreszcie – Czy bez Niego będzie tak samo?

Jezus podczas ostatniej wieczerzy powiedział: „Pożyteczne jest dla was moje odejście” (J 16,7). Te słowa przypomniały się Apostołom we właściwym momencie, skoro św. Jan zapisał je w swojej Ewangelii. Jednak wtedy, po zmartwychwstaniu, nie rozumieli co one oznaczają. Nawet Duch Święty, którego wreszcie otrzymali, nie wyjaśnił wszystkiego na zasadzie podręcznika rozwoju Kościoła. Wszystko dokonywało się swoim trybem, a dopiero spojrzenie wstecz dawało możliwość sformułowania wniosku: Dzięki Bogu, że Jezus odszedł do Ojca! Inaczej byśmy sobie nie poradzili. Paradoks?...

Już na kartach Księgi Rodzaju Bóg uczy mężczyznę jak ma stawać się dojrzałym, jak podejmować samodzielne decyzje i jak ma brać odpowiedzialność za dzieła i ludzi sobie powierzonych: „Dlatego to mężczyzna opuszcza ojca swego i matkę swoją i łączy się ze swą żoną tak ściśle, że stają się jednym ciałem” (Rdz 2,24)

Nie ma innej drogi stawania się dojrzałym, stawiania się mężczyzną i ojcem (w każdym wymiarze), niż branie swojej roboty w swoje ręce. Nie można ciągle polegać na innych. Jest taki moment, w którym rusza się w nieznane (może bardziej niepewne) i się działa. Każda dobrze podjęta decyzja wypływa z wychowania, a każda błędna decyzja wychowuje.

Z taką sytuacją spotkał się Kościół czasów apostolskich. Kiedy pojawił się pierwszy poważny spór w Kościele: Nakazywać zachowywanie Prawa poganom, czy nie nakazywać? Doszło do kłótni wewnątrz Ciała Kościoła. I to był konieczny moment sprawdzenia się w dojrzałości. Mistrza pośród nich już nie było i nie można było Go zapytać twarzą w twarz. Można było się załamać, albo wziąć Ducha Świętego i zająć się tym samemu: „Postanowiliśmy bowiem, Duch Święty i my...” (Dz 15,28). Egzamin zdany. Dzięki tej decyzji nie musimy dzisiaj zachowywać Prawa Mojżeszowego, a jedynie stosować Jezusowe prawo miłości.

Tak dojrzewał Kościół, który przeniknięty Duchem Jezusa działał w Jego Duchu i mocą Jego Ducha. Gdyby Jezus nie odszedł do Ojca, Kościół raczkowałby i gaworzył jak małe dziecko. A tak stał się dorosłym i odpowiedzialnym. Dzieło jednak jest ciągle w budowie i nie jest wolne od błędów. Sprawa konfliktu o Prawo pokazuje, że nie każda kłótnia jest zła i że dyskusja nie jest jeszcze decyzją. Nawet na tzw. Soborze Jerozolimskim dyskutowano i spierano się. Jednak duch miłości cały czas kierował Apostołami. I tu jest klucz do całej postawy dojrzewania – miłość. „Błogosławieni czyniący pokój, albowiem oni będą nazwani synami Bożymi” (Mt 5,9). Kto ma w sercu Ducha Bożego, ten czyni pokój i łączy – realizuje słowa Jezusa: „Wytrwajcie w miłości mojej” (J 15,9).

Żeby działać w mocy Ducha trzeba ten Dar przyjąć i Go systematycznie odnawiać. Ale żeby Dar został posłany, potrzeba było, aby Chrystus wrócił do Ojca i został uwielbiony. Wtedy dopiero mógł posłać Ducha jak rzekę od tronu Boga i Baranka (por. Ap 22,1).

Stąd widać, że naprawdę pożyteczne było i jest Jego odejście do chwały Ojca.

Kapłan przechodzi tę samą drogę co pewien czas swojego życia. Kiedy trzeba odejść z domu do seminarium, kiedy trzeba opuścić niektórych znajomych, kiedy trzeba zostawiać swoją wolę, kiedy trzeba zostawić ochronne mury seminarium; kiedy trzeba poznać swoje zadania i odważnie wziąć się za ich wykonywanie.

Kreatywność, własna inicjatywa, swój pomysł jest zawsze etapem nie tyle samego dzieła, ile tworzenia samego siebie. Mój poprzednik na urzędzie wikariusza w parafii, po którymś moim telefonie z kolejnym pytaniem jak to czy tamto zrobić zakazał mi dzwonić do siebie i polecił działać po swojemu. To był ten moment. W tych pierwszych tygodniach kapłaństwa pomyślałem, że mam wiedzę, mam środki, nie mam tylko dużego doświadczenia. Trzeba było zacząć je nabywać. Dodatkową motywacją był fakt, że mojej roboty nikt inny za mnie nie zrobi. No i zacząłem dojrzewać. Proces trwa.

Każde odejście jest jakoś pożyteczne. Tyle tylko, że w wędrówce po górach trzeba przejść z pełnej niepewności Góry Oliwnej, przez napełnioną Ogniem z nieba salę na górze, aż na górę Syjon, gdzie stoi zwycięski Baranek (por. Ap 14,1). Stamtąd dopiero widać odpowiedzi i sens wędrówki. Wchodź w Duchu Jezusa na każdą nową górę, ku temu co w górze, wznosząc codziennie „w górę serce” i miej je u Pana.